Glen Hansard pojawił się na scenie muzycznej 25 lat temu i od tamtej pory wciąż walczy o swoją pozycję na rynku. W 2012 roku wydał swoją pierwszą solową płytę "Rhythm and Repose" (wcześniej nagrywał z innymi zespołami), we wrześniu tego roku przyszedł czas na kolejną. Zdobywca Oscara za skomponowanie i wykonanie piosenki w filmie "Once", stara się tym razem połączyć elementy bluesa, niekiedy nawet country, wraz ze swoim dramatycznym duchem i pełnymi pasji tekstami.
Bardzo podoba mi się okładka najnowszego albumu Hansarda. Znów pojawia się na nim sam muzyk (jak to się stało w przypadku jego pierwszej płyty). Tym razem zdjęcie zostało zrobione z profilu, zza poskrobanej, zniszczonej szyby. Nie można dostrzec wyrazu twarzy muzyka ani żadnych jego emocji. W moim odbiorze, sprawia na tej okładce wrażenie człowieka spoglądającego przed siebie, idącego dalej, nie spoglądającego w przeszłość.
Irlandzki tekściarz na tym krążku starał się wybrnąć z niektórych schematów, w które popadł przez lata. Wydawać by się mogło, że najlepiej sprawdza się w lirycznych balladach, lecz udowadnia, że sprawdza się także w innych rodzajach piosenek. Czasem wpada w swój typowy dramatyczny ton - zarówno w tekstach, jak i w warstwie instrumentalnej, lecz da się zauważyć, że Hansard stara się znaleźć w swojej muzyce coś nowego. "Didn't He Ramble" to płyta głównie bluesowa, jednocześnie nie dająca się stricte określić gatunkowo. W "WinningStreak" wybrzmiewa country, "McCormac's Wall" to irlandzka ballada, a w "Her Mercy" usłyszeć można charakterystyczne dla Beatlesów trąbki.
Nagrywany w różnych miejscach, w różnych studiach album nie razi żadnymi tekstowymi banałami. Pełno w nim nadziei, piosenek skierowanych do przyjaciół oraz rodziny; opowiada o rozwiązywaniu problemów, o radzeniu sobie z trudnościami, o przechodzeniu przez życie z wiarą w samego siebie. W warstwie tekstowej "Didn't He Ramble" jest naprawdę pozytywny (wystarczy zwrócić uwagę na tytuł krążka), tym bardziej, że nie jest kolejnym krążkiem opowiadającym o niespełnionej miłości czy bolesnym rozstaniu.
Chciałabym kiedyś usłyszeć Glena Hansarda w bardziej rockowej balladzie lub utworze bardziej dynamicznym, ponieważ szczególnie w "WinningStreak" usłyszeć można, że ma do tego predyspozycje. Irlandzki muzyk nieco się sepleni, brakuje mu czystości szczególnie, jeśli chodzi o końcówki, lecz w jego przypadku wcale to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie - wypada świetnie i bardzo szczerze. Dodajmy do tego jeszcze fascynujące mruczenie, czy śpiewanie "la din da", a okaże się, że Hansard nawet w zgrzytających banałach znakomicie się sprawdza.
Przy całej konsekwentności nagranego albumu również utwory zostały bardzo dobrze ułożone. Płytę otwiera "Grace Beneath the Pines", które idealnie wprowadza słuchacza w klimat albumu. Nieco słabsze bluesowe "Wedding Ring" i zdecydowanie wybrzmiewające "WinningStreak" poprzedzają jeden z dwóch najlepszych utworów - "Her Mercy" (w którym Hansard początkowo właściwie mówi, a nie śpiewa wyznaczając mu łagodny wstęp; w którym przewodzi perkusja i trąbki, a trafione chórki dopełniają całości) oraz "McCormac's Wall", czyli owa irlandzka ballada, w której słychać skrzypce. Najmocniejszym utworem nazwałabym zdecydowanie "My Little Ruin" - zarówno w warstwie muzycznej i tekstowej, za to najlepiej wpadającym w ucho okazał się "LovelyDesert".
Z pewnością płytą zachwyceni będą wielbiciele "Once", którzy zechcą po raz kolejny spotkać się z niebywałą atmosferą, którą Irlandczyk kreuje za pomocą swoich utworów. Śmiało mogę stwierdzić, że ta płyta nie ma słabszych momentów, nie da się w niej usłyszeć nieprzyjemnych zgrzytów i nie można jej zarzucić braku pomysłu. Glen Hansard przez "Didn't He Ramble" pokazał, że przez 25 lat na scenie nie trzeba się wypalić, a tylko wciąż wpadać na nowe pomysły - na swoją muzykę i samego siebie.
Ewa Nowicka