OCENA
Są takie wydarzenia, po których trudno jest się podnieść. Takie chwile, gdy życie traci nagle kolory, gdy świat przestaje mieć znaczenie, gdy jedynym celem istnienia staje się zapomnienie, niemyślenie i ucieczka. Utrata najbliższych osób to doświadczenia tak dalece traumatyczne, że egzystencja po nim już nigdy nie wraca na poprzednie tory. Dobrze, jeżeli w ogóle ponownie nabiera rozpędu; jeżeli stawiamy sobie nowe cele, wyzwania i oczekiwania. Dobrze, gdy nauczymy się żyć - od samego początku, tak, jak uczylibyśmy się chodzić. Bywa jednak, że śmierć i pogrzeb to dopiero początek serii prywatnych tragedii. Mówi o tym film "Jutro było wczoraj".
Jan (Jarosław Boberek) wiedzie spokojne życie z piękną żoną u boku oraz niezwykle gadatliwą córeczką. Pewnego razu, gdy wracają do domu z rodzinnej wycieczki, dochodzi do tragedii. Padający śnieg, śliska droga i chwila nieuwagi wystarczają, by Jan stracił panowanie nad kierownicą. W momencie uderzenia w drzewo mężczyzna traci przytomność. Budzi się dopiero na szpitalnej sali, zupełnie sam. Okazuje się, że od tej pory samotność stanie się jego stałym towarzyszem - jego żona i córeczka nie przeżyły bowiem wypadku. Jednak to dopiero początek dramatycznego finału dotychczasowego życia. Mężczyzna nie mogąc poradzić sobie z bólem, sięga po alkohol. Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, traci coraz więcej. Powoli znikają przyjaciele, pieniądze, mieszkanie, a wkrótce nawet godność...
Byłam sceptycznie nastawiona do kolejnej polskiej produkcji o problemach alkoholowych. Czy polscy twórcy nie powiedzieli już wszystkiego na ten temat? W głowie zajaśniał mi Smarzowski i wódka pita szklankami, a potem ostatnia ekranizacja powieści Pilcha. Spodziewałam się wszechobecnej brzydoty, potu, brudu i naturalistycznego podejścia, jakże typowego dla polskich twórców. Tymczasem Magdalena Augustyniak - być może dlatego, że studiowała na Royal Danish Academy of Fine Arts w Kopenhadze - opowiedziała tę opartą na faktach historię zupełnie inaczej. Z potrzebną jej wrażliwością i delikatnością, nie sprowadzając głównego bohatera do kolejnego, anonimowego stałego bywalca monopolowego, a czyniąc z alkoholu symbol ciążącej przeszłości, którą trzeba przepracować, by ostatecznie się z nią rozstać.
Sama historia nie jest przekombinowana, uwznioślona czy wyposażona w dodatkową dawkę patosu. Scenariusz punkt po punkcie realizuje typowe wyobrażenia rodzącego się nałogu - najpierw sięganie po butelkę w chwilach emocjonalnie najtrudniejszych, których z czasem okazuje się być coraz więcej, aż do przeświadczenia, że tylko funkcjonowanie na rauszu może przynieść ukojenie. Ciekawe jest jednak to z jakiej perspektywy opowiedziano tę historię. To właściwie monodram. Początkowo twarze wszystkich postaci, poza Janem, są nieostre (zaczynają się rozmazywać po tym, jak wpada w nałóg) z powodu swojej nieistotności. Dopiero z czasem, gdy on sam zaczyna je dostrzegać, gdy pozwala sobie pomóc, nabierają ludzkich rysów.
Trzeba przyznać, że Jarosław Boberek nie miał łatwego zadania. Zazwyczaj dramaturgię buduje się poprzez wprowadzenie odpowiedniej warstwy muzycznej i operatorskiej. Tutaj ta pierwsza w zasadzie nie istnieje. To cisza, ta która doskwiera bohaterowi po stracie rodziny, jest budulcem napięcia. Widz boi się kaszlnąć, szepnąć, wydać jakikolwiek dźwięk, byle tego wrażenia ?intymnej tragedii? nie zaburzyć. Z kolei warstwa operatorska to przede wszystkim serie zbliżeń i półzbliżeń, koncentrujące uwagę wyłącznie na głównym bohaterze. Jest w filmie jedna scena, która zrobiła na mnie szczególne wrażenie. Moment, w którym Jan żebrze, by zdobyć pieniądze na alkohol. Siedzi na kartonie, pod ścianą, z wyciągniętą dłonią. Kamera filmuje to z żabiej perspektywy. Teoretycznie wiemy, że mijają go ludzie, ale ich nogi to tylko różnobarwne plamy. Tak, jakby bohater tonął we mgle, a nie w ludzkim tłumie.
"Jutro było wczoraj" to przejmująca historia ludzkiego upadku i ponownego powrotu do rzeczywistości. Wbrew polskim tendencjom to nie tylko studium postępującego alkoholizmu z jego brudną otoczką, ale próba zrozumienia psychologicznych motywacji bohatera. Dopiero bowiem, gdy w potrzebującym pomocy dostrzeżemy człowieka, a nie kaleką istotę, będziemy mogli do niego dotrzeć. Produkcja w reżyserii Magdaleny Augustyniak daje nadzieję na to, że pomimo wszechobecnej znieczulicy, wciąż znajdują się ludzie gotowi pomóc drugiemu człowiekowi i dać mu szansę. Obraz pozwala także uwierzyć, że wśród licznych przypadków depresji, wielu z nas wciąż potrafi znaleźć w sobie siłę, by walczyć z największymi nawet życiowymi tragediami.
Alicja Górska
»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej