OCENA
Salma Hayek, Jessica Alba i Pierce Brosnan w jednym filmie? I to komedii romantycznej? Dziwaczna kombinacja. Z bardziej szalonych rzeczy wychodziły już jednak dobre produkcje. Bo czy Danny DeVito i Arnold Schwazenegger w roli bliźniaków, to nie był ryzykowny plan? Albo Jessica Lange i Dustin Hoffman w "Tootsie"? Nie liczyłam od razu na to, że "Anglik, który mnie kochał" okaże się pozycją kultową, ale mogło być interesująco.
Richard Haig (Pierce Brosnan) jest profesorem filozofii na Cambridge. Wzorując się na swoim ojcu lekkoduchu, wiedzie raczej hulaszcze życie kawalera. Do chwili, gdy jego obecna kochanka, Kate (Jessica Alba) zachodzi w ciążę. Mężczyzna dowiaduje się o tym podczas kolacji, przed którą poznaje niezwykłą kobietę (Salma Hayek), dla której gotów byłby położyć na szali samotny żywot. Los płata mu jednak figla, bowiem nietuzinkowa postać okazuje się bardzo dobrze z Kate znać. Otumaniony nagłym zwrotem akcji w swoim życiu Richard, postanawia się ustatkować. Wkrótce para rozpoczyna wspólne życie w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem sprawy zaczynają dramatycznie się komplikować. Wkrótce spotkanie profesora filozofii i kobiety z restauracji ma się powtórzyć. Tym razem jednak poważnie namiesza w życiu obojga.
Niestety nie było szczególnie interesująco. Nie było też oryginalnie, wciągająco, romantycznie, ani komediowo. Okazało się, że "Anglik, który mnie kochał" to kolejny z serii filmów, o których niewiele da się powiedzieć. Można go obejrzeć, albo i nie. Nie oferuje ani wzruszeń, ani wrażeń; nie odciska się ani pozytywnie, ani negatywnie. Ot, poprawna realizacja, ze sztampowym scenariuszem i oklepanymi zwrotami akcji. Wystarczy, że zerknie się na ekran telewizora raz na dziesięć minut, a i tak późniejsze zreferowanie obrazu ze wszystkimi przynależnymi doń szczegółami nie powinno być trudne.
Dziwaczny układ relacji między bohaterami, wydarzenia, które nie mają logicznego uwarunkowania i cała seria niezrozumiałych informacji wrzucanych w środek akcji bez wyraźnego celu to główne wady produkcji. Za nią przemawia chyba jedynie obsada aktorska, a i to nie ze względu na wyjątkowy talent zatrudnionych odtwórców ról - którego ten obraz po prostu nie wymagał - a raczej ich przyjemną aparycję. Miło czasami popatrzeć na przystojnego mężczyznę i nie mniej piękne kobiety oraz uroczego chłopczyka, przez którego zegar biologiczny zaczyna dawać o sobie znać.
Pierce Brosnan należy do wąskiego grona mężczyzn, którzy starzeją się jak wino - im starszy, tym bardziej pociągający. Dla Hayek i Alby czas jakby się zatrzymał. Jedyne wyzwanie aktorskie otrzymał Malcolm McDowell, grający drugoplanową postać podstarzałego kobieciarza. A może tylko maskującego ciętym dowcipem dziada, którego czasy dawno już minęły? W każdym razie tylko on nie wydaje się ostatecznie nijakim.
Całkiem przyjemnie dla oka wypadają również zdjęcia. Film reprezentuje typowe kino zerowe, więc o eksperymentach nie ma mowy, ale przez wykorzystanie barwnych strojów oraz przestrzeni i krajobrazów o wakacyjnym charakterze, produkcja wydaje się lżejsza. Dzięki temu oczekiwania wobec nie stają się mniejsze, żadne właściwie, wystarczy, że film będzie miał początek, intrygę, kilka pocałunków i happy end, co tutaj zostało spełnione. Nawet boleśnie rzucające się w oczy błędy (znikające foteliki dziecięce, czy transformujące w obrębie sceny włosy) szczególnie nie przeszkadzają. Arcydzieło to przecież być nie miało.
"Anglik, który mnie kochał" to przeciętne kino z ładnymi hollywoodzkimi buźkami w barwnym otoczeniu. Produkcja w żaden sposób nie porywa i nie gwarantuje ani śmiechu, ani wzruszenia, niemniej w gronie bliskich czy znajomych, gdy chodzi raczej o to, by coś pomruczało w tle, może się sprawdzić. Z pewnością nie jest to film, który wciągałby tak silnie, by w przeszkadzać w rozmowie. Jeżeli macie ochotę po prostu pogapić się w telewizor, to produkcja dla takich planów wzorcowa.
Alicja Górska
»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej»
więcej