Już psychodeliczna okładka w żywych kolorach i z krojem czcionki tytułu rodem z szalonego snu przygotowuje nas na nietypową zawartość. Szkoda, że poza nią nic nie wskazuje na to, czym tak naprawdę \”Londyn 1967\” jest. Kto liczy na trochę miasta, jego atmosfery, lokalnych legend i mglistego klimatu, będzie zawiedziony. To nie jest przewodnik! Książka Szaroty opowiada o kulturze, a jej zakres czasowy wybiega daleko poza ten jeden rok, który pełni raczej funkcję symboliczną. Autor porządkuje w dwanaście miesięcy opowieści o muzykach, pisarzach, reżyserach, a ta umowna chronologia pomaga czytelnikowi nadążyć za wartkim nurtem historii, w której pełno jest dygresji, zmian bohaterów i nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Nie sposób wymienić wszystkich bohaterów tej książki. Są oni przeróżni: od Doris Lessing do Beatlesów, od Romana Polańskiego do \”księcia\” Stasha Klossowskiego. Wszystkie postaci, o których wspomina Szarota, łączy jedno – to ludzie kultury, którzy w pamiętnym roku 1967 aktywnie uczestniczyli w przemianach kulturalno-społecznych nie tylko Imperium Brytyjskiego, ale i całego świata. Śledząc losy kolejnych ówczesnych celebrytów, poznajemy nastroje społeczne, modę, zainteresowanie używkami i wiele innych aspektów życia codziennego nie tylko tych ze świecznika, ale i zwyczajnych ludzi. Autor nie zajmuje się tworzeniem kalendarium wydarzeń i wypisywaniem bibliografii, dyskografii czy filmografii, skupiając się raczej na emocjach i relacjach międzyludzkich.
\”Londyn 1967\” to książka dla ludzi, którzy chcą się zanurzyć w latach 60. Jestem za młoda, żeby pamiętać tamte czasy, ale wierzę, że Szarota wiernie odtwarza atmosferę zmiany warty, wielkiej rewolucji psychologicznej, społecznej i kulturalnej. Jedyne, czego mi brakowało w tym erudycyjnym przewodniku, to samo miasto. Czuję się wręcz oszukana – chciałam przeczytać książkę o Londynie, a Londynu jako takiego tam nie ma. O ileż ciekawsza byłaby publikacja, gdyby w tle migało samo miasto, deszcz, ponura sylwetka Tower jako symbolu starego porządku… Niestety, takimi rozkoszami nas autor nie raczy. A szkoda, ma na to przecież miejsce.
Bardzo podobały mi się za to wszelkie nienachalnie wplecione wątki polskie, udowadniające, że już pół wieku temu polska emigracja na Wyspach miała się dobrze. Zresztą, bohaterowie i ich historie, trzymające się faktów, a przy tym ciekawe, opowiedziane z pasją i naprawdę dobrym językiem to najmocniejsza strona \”Londynu 1967\”. Tak naprawdę to książka dla każdego, kto chce poszerzyć horyzonty i poznać bliżej kulturę, która kształtuje nas współcześnie. Publikacja Szaroty jest pozycją zwłaszcza dla tych, którzy tak jak ja urodzili się po 1967 roku.