Stephen Strange jest odnoszącym sukcesy i pewnym siebie neurochirurgiem, którego kariera oraz życie załamują się wskutek tragicznego wypadku samochodowego – Strange traci władzę w rękach. Miesiącami próbuje odzyskać precyzję, którą utraciły jego dłonie. Kiedy żadna terapia nie skutkuje Strange wyrusza na poszukiwania tajemniczej Kamar-Taj, świątyni w której ponoć uzdrawiają. Kiedy rządząca tym miejscem Przedwieczna zdradza mu jego tajemnicę, Strange (choć początkowo całkowicie sceptyczny) podejmuje decyzję o pobieraniu tamtejszych nauk. A jako że Stephen kieruje się w życiu logiką nie jest mu łatwo przyswoić mistyczną wiedzę?
Scott Derrickson (odpowiedzialny za mroczny Sinister) stworzył film spójny z dotychczasowym kinowym uniwersum Marvela – barwny, zabawny i interesujący, ale też niczym się niewyróżniający. Obsada okazała się strzałem w dziesiątkę, szczególnie jeśli mowa o roli tytułowego Doktora Strange. Cumberbatch jest na ekranie arogancki, dramatyczny i momentami zabawny. Całkiem nieźle wypada też Chiwetel Ejiofor w roli Barona Mordo. Niestety, choć cała reszta aktorów prezentuje się dobrze, to nie wykracza poza ramy przyzwoitości.
Sama historia również prezentuje się poprawnie. Oczywiście jest wciągająca, bo jej bohater jest ciekawy, ale z drugiej strony, jak długo jeszcze widzowie będą się cieszyć na kolejny film o ratowaniu świata lub wszechświata? W filmach marvelowskich zawsze główny nacisk stawiany jest na superbohaterów i ich przemiany, a raczej na przemianę człowieka w superbohatera. Dość mocno akcentowane są motywacje kierujące bohaterami przez co niewiele czasu ekranowego pozostaje dla złoczyńców, a przecież czasem to właśnie ich historie są ciekawsze i napędzają akcję.
Doktor Strange nie uniknął błędów powtarzanych w filmach o komiksowych herosach, jednak dla miłośników gatunku (bo mam wrażenie, że to już nowy gatunek filmowy) będzie stanowił doskonałą zabawę. Ja obejrzałam go z przyjemnością, tym bardziej, że wersja na Blu-Ray zawiera kilka naprawdę przyjemnych dodatków. Nasunęła mi się jednak taka myśl, że może gdyby Hollywood odpuściło trochę superbohaterom i przestało tworzyć te filmy taśmowo, nabrałyby one świeżości i tak potrzebnej głębi.