Chyba
większość słyszała o sławnej Trylogii, Henryka
Sienkiewicza. Bo kto nie poznał się choćby z filmową wersją, Ogniem i mieczem, Potopem czy Panem Wołodyjowskim. I chociaż
na jej temat krąży wiele sprzecznych opinii. Przyznać trzeba jedno. Sienkiewicz
stworzył coś ponadczasowego. I nawet jeśli historia nas niezbyt interesuje, to
większość wie, kim był Skrzetuski, Bohun, Azja, Zagłoba i wielu, wielu innych
wspaniałych postaci.
Na rynku wydawniczym pojawiło się wiele wydań trylogii. Zazwyczaj są podzielone
na trzy osobne egzemplarze. Tym razem wyszło tomiszcze. Trzy w jednym. Chciałam
się mu przyjrzeć. Jak to wygląda, jak się czyta. I czy po latach od zapoznania
z bohaterami, dalej będą wywoływali te same emocje?
Oczywiście, jak większość wie (albo i nie) Trylogię rozpoczyna Ogniem i mieczem. I to właśnie
wstęp zawsze, ale to zawsze wywołuje we mnie dziwne emocje. Jest w nim coś
takiego, co sprawia, że chce się zatrzymać i zastanowić. Czy rzeczywiście tak
było, czy było czuć nadciągające niebezpieczeństwo? Natura naprawdę dawała
znaki?
\”Rok 1647 był to dziwny rok, w
którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastował jakoweś klęski i
nadzwyczajne zdarzenia.\”*
Pierwotnie Ogniem i mieczem,
miało być historią typowo miłosną. Opowiadającą o dwóch zakochanych mężczyznach
w jednej kobiecie. Czyli Bohun i Skrzetuski w pięknej Helenie. Później jednak
Sienkiewicz postanowił nieco rozbudować tło historyczne. Naciągnął fakty.
Wszystko miało swoje wytłumaczenie. Polska znajdowała się pod zaborami.
Panowała depresja i jakaś niemoc. Dlatego z miłosnej historyjki, powstało
dzieło \”ku pokrzepieniu serc\”. Mające na celu, dodanie wiary i otuchy w
beznadziejnych czasach.
I
tak oto mamy piękną historię miłosną, zbudowaną w okresie wojny. Między
przelewającą się krwią, między jednym odetchnieniem a drugim. Dwóch mężczyzn
pała miłością do kobiety, która wydaje się ucieleśnieniem wszystkiego, co
najlepsze. Niestety, tylko jeden może zaznać szczęścia odwzajemnienia miłości.
I ja chyba nie byłabym sobą, gdybym napisała, że rozumiałam Helenę i razem z
nią miłowałam Skrzetuskiego. Bo tak nie było. Od początku kibicowałam Bohunowi.
I chociaż wiedziałam, że biedny kozak jest na straconej pozycji, nie mogłam
pojąć dlaczego. Skrzetuski również zabijał. Ba! On nawet nie kochał Heleny w
połowie, tak mocno, jak jego rywal. Owszem. Coś tam czuł do niewiasty. Jednak
czy jego miłość była ponad wszystko?
Chyba najmniej
lubianą częścią trylogii jest Potop,
sama pamiętam, że w czasach liceum, jakoś nie podchodziło mi czytanie. Jednak z
biegiem czasu, przekonałam się i teraz, mogłabym czytać i czytać. Tutaj mamy obronę Jasnej Góry, paskudne zagrywki i ofiarę w postaci
Kmicica. Myślę, że tutaj warto zapoznać z tym fragmentem historii.
Chociażby w postaci ekranizacji. Oczywiście, nie wszystko zostało w niej
ukazane. Myślę jednak, że i tak warto.
W Potopie miałam swoich ulubieńców, chociaż na pierwszy plan wchodzą inne
emocje. Tutaj nie mogłam znieść obłudy Księcia. Było wiele momentów, gdy
myślałam sobie, jakby to dziada utłuc. Wiadomym jest, musi być i wątek miłosny.
Oleńka i Kmicic. Nie jest to łatwe uczucie, zwłaszcza przez sytuację, w jakiej
znalazł ów wybrany pięknej oblubienicy. Jak się zakończyła? Ten, kto
przeczytał, z pewnością wie, ale nie bardzo możliwe, że są tacy, którzy bronią
się przed Potopem, ale w końcu przyjdzie ta chwila i zechcę się zapoznać.
Niechaj nie wiedzą…
Na sam koniec
pozostaje Pan
Wołodyjowski, najbardziej lubiana i nawet rzekłabym ukochana
postać. Sławny mały rycerz, którego walka szablą jest znana, nawet jeżeli nie
znają książki czy nawet filmu. Michał Wołodyjowski, wspaniały patriota, postać
niesamowicie pozytywna i trzeba przyznać niedająca się nie polubić. Oczywiście
nie zapomniałam o Bohunie, ale ten niestety nie był bohaterem, lecz postacią
negatywną, to tylko moja słabość do czarnych charakterów jak zwykle się
ujawniła.
Mogłabym
napisać wiele, ale kiedy tak teraz siedzę. Myślę sobie, że o Wołodyjowskim po
prostu trzeba przeczytać. Ewentualnie obejrzeć film. Nie wiem dlaczego. Gdy
nadchodzi koniec. I za każdym razem, mimo jakie świadomości będzie zakończenie.
I tak mam nadzieję, że Oni zmieni.a zdanie, że jednak nie zrobią tego, co
zrobili. I w tej jednej chwili mam ochotę powiedzieć – gdzieś z taką przysięgą.
I tak jak w Ogniem i
mieczem wstęp wywołuje we mnie pewne emocje, tak tutaj słowa kierowane przy
końcu. Zawsze, ale to zawsze mam ciarki i to coś, co trudno opisać, co po
prostu. Trzeba poczuć.
\” –Panie pułkowniku Wołodyjowski!
– Dla Boga, panie
Wołodyjowski! Larum grają! wojna! nieprzyjaciel w granicach! A
Ty się nie zrywasz? Na koń nie siadasz? Co się stało z tobą,
żołnierzu? Zaliś swej dawnej przepomniał
cnoty, że nas samych w żalu jeno i trwodze zostawisz?\”**
Mam słabość do tych książek. Mogłabym czytać, oglądać filmy i nigdy się nie
znudzą. Mało tego, ja za każdym razem przeżywam od nowa. Nerwy na Helenę, która
nie wiem co, zobaczyła w nijakim Skrzetuskim. Współczucie dla nieszczęśliwie
zakochanego Bohuna. Rozpacz, gdy nadchodzi śmierć Podbipięty, niby wiedząc, że
ona i tak nastąpi, ale jednak i tak boli.
Nie polubiłam też
Oleńki, jakaś ona była taka, sama nie wiem. Dziwna to była kobieta, ale widać
wtedy one takie były. Chociaż Baśka, ta to miała charakterek. Nie co te dwie
mimozy – Oleńka i Krzysia. Nie wiem, która bardziej mnie drażniła.
Wypadałoby napisać coś na temat wydania książki, o której dzisiaj Wam piszę. Z
jednej strony doceniam fakt, że wszystko jest w jednym tomie. Z drugiej jednak
strony – nie wiedziałam, że tekst będzie w dwóch kolumnach, coś jak w Biblii.
Nie dość, że maleńki druk, to jeszcze te kolumny. Strasznie nie lubię czegoś
takiego. Druga sprawa. Książka jest nieporęczna. Chcąc sobie przeczytać, no
stanowi wyzwanie. Bo jeśli ktoś potrafi siedząc
przy biurku, czy stole, to dobrze. Ewentualnie leżeć na brzuchu, a
książka na łóżku. W rękach albo na kolanach kiepska sprawa.
Powierzchownie
prezentuje się pięknie. Naprawdę. Świetnie mieć w swojej biblioteczce taki
okaz. Jednak tylko do zaglądania do wybranych fragmentów. Do poczytania
polecam osobne tomy. Jest wygodniej i poręczniej.
Podczas czytania
zwróciłam uwagę, że jest sporo literówek. Być może trafił się mi taki druk, ale
jeśli w każdej są błędy… troszkę szkoda. To nie jest byle jaka powiastka.
Szkoda kalać błędami, których ktoś nie dopatrzył.
Cóż mogę więcej
napisać. Samą Trylogię polecam szczerze i od serca. Czy ten konkretny
egzemplarz? Pozostawiam do Waszej decyzji.