Od pewnego czasu doświadczamy swoistego buumu na beletryzowane biografie. Osobiście uważam, że to świetnie. Dzięki temu możemy doświadczyć ludzkiej twarzy historii. Zwłaszcza bohaterowie, którzy kojarzą nam się z suchych notek w podręcznikach nabierają realności, stają się ludźmi takimi jak my, z wadami, zaletami, słabostkami i kaprysami. Tym razem wydawnictwo Prószyński i S-ka zabiera nas w mroki średniowiecza. Nie jest różowo, bo jak zobaczyłam mapkę na początku książki to trochę mnie zmroziło, nie tylko mnie, bo nie omieszkałam się podzielić fotką ze znajomymi na fejsie. Dlatego kilka dni musiałam od książki odpocząć, żeby zapomnieć. Chciałam potraktować tę książkę jako powieść. O Eleonorze Akwitańskiej nie słyszałam za wiele. Nie przepadam za średniowieczem, losy Francji interesują mnie tak średnio, ale ten gatunek lubię, więc uważałam, że to może być dobra przygoda. Zwłaszcza, że pobieżna lektura biografii Eleonory, obiecywała sporo.
Eleonora, a raczej Alienor, jak nazywana jest w sobie współczesnych tekstach, jest najstarszą córką Wilhelma X, który rusza na pielgrzymkę do Santiago de Compostelli, aby wymodlić męskiego następcę. Jednak w drodze do grobu świętego umiera. Historycy do dziś rozważają czy ktoś dopomógł mu trucizną. Eleonora zostaje władczynią Akwitanii. Oczywiści rozpoczyna się matrymonialne targowisko, ale zapobiegliwy ojciec oddał córkę pod opiekę arcybiskupa, żeby nikt nie porwał córki, bo jednak Akwitania jest łakomym kąskiem. Finalnie Alienor wyjść ma za bardzo pobożnego następcę tronu Francji, którego ojciec jest protektorem dziewczyny z wyboru wspomnianego arcybiskupa. Niewiele starszy od nastoletniej księżnej Akwitanii Ludwik, stanie również przed poważną zmianą. Razem z młodą żoną, prędko zostaną parą królewską, a ich głównym celem będzie poczęcie męskiego następcy, co tylko pozornie nie jest trudne. Zwłaszcza, że Ludwik naprawdę jest bardzo religijny. A życie kobiety w średniowieczu do bajek nie należy.
W dobrej powieści lwia część sukcesu to ciekawa historia. Wprawdzie tutaj, trochę zmieniono losy Eleonory, tak wynika z moich pobieżnych rzutów oka na biografie, ale ciekawa historia jest. Zresztą nie jest to pierwszy przykład, że historia władczyń naprawdę nadaje się na powieści. Tu jest na czym bazować. Wiadomo, że dużo zależy też od stylu. Tutaj już jest po prostu świetnie. Książka jest napisana tak, że czyta się ją jednym tchem, moim zdaniem można ją dawać tym którzy uważają, że o historii nie da się pisać ciekawie. Tutaj mamy kobietę, która będąc władczynią dbającą o rację stanu nie przestaje być człowiekiem, który kocha, łaknie ciepła, a za męża ma dewota. Oj roztelepałabym gościa. Serio. Ta książka wzbudza autentyczne emocje. Przeczytałam ją praktycznie na raz i mam nadzieję, że uda mi się zdobyć drugą część. Za szybko się mi czytanie skończyło!
Katarzyna Mastalerczyk