Czy może być lepsza pora roku do czytania o wspinaczkach górskich niż upalne lato? Za oknem tropikalne upały, a my przenosimy się w wysokie góry, dookoła leży śnieg. Wydawnictwo Marginesy wznawia książkę, która znana jest miłośnikom literatury wysokogórskiej, a ja mam okazję poczytać o poważnym zdobywaniu ośmiotysięcznika. To wydanie wzbogacone zostało o fotografię, które pozwalają wczuć się w klimat. Tak rodził się himalaizm, bez wielu udogodnień, które teraz są standardem. Poznajemy tę historię z pierwszej ręki, jakbyśmy sami szykowali się do ataku szczytowego. I powtórzę to, co zwykle piszę przy okazji takich książek, ja nie chodzę po górach, wiem, że sama nie wejdę na Rysy, a szczyt moich umiejętności wspinaczkowych to czwarte piętro w bloku (jak nie ma windy, he he), ale rozumiem tę ciekawość, chęć wydzierania Ziemi tych jej sekretów, miejsc, w które nie da się dostać (albo jest to ekstremalnie trudne).
Francuska wyprawa rusza na zdobycie Annapurny, góry utożsamianej z boginią urodzaju. Nie jest łatwo, lata pięćdziesiąte, skromne wyposażenie, problemy językowe, zmiana kultury. Porywają się na zdobycie góry, która przekracza osiem tysięcy. Mają dokonać coś, co jeszcze nikomu się nie powiodło. Dziennik ze zdobywania góry, z trywialnymi problemami, które w takich warunkach urastają do rangi katastrofy, z dramatami, których stawką jest życie. Dzięki opisom w pierwszej osobie czujemy jakbyśmy tam byli. Przeżyjemy chwile grozy, ale i euforii, będzie krew, otarte ręce, ale będziemy mogli doświadczyć metafizyki.
Powiem Wam, że jestem zachwycona tą książką, po pierwsze świetnie się czyta górskie książki w środku upalnego lata. Po drugie, dzięki takim opowieściom nie muszę ruszać się z domu, bo doświadczanie takiej adrenaliny w wersji literackiej mi wystarczy. Nie zrozumcie mnie źle, wiem oczywiście, że książka to nic w porównaniu z osobistym wspinaniem się, a żadne zdjęcia nie zastąpią tych widoków, ale mnie stres za sprawą tej książki zabił, w Realu bym tego nie przeżyła. Co więcej wnosi ta książka, że może i upływają dekady, technika idzie do przodu, ale tak naprawdę wciąż jesteśmy tak samo bezradni w starciu z naturą. Ta książka pokazuje jeszcze takie spartańskie wspinaczki, nie takie współczesne machiny oblężnicze, z zapleczem sponsorów, ze sprzętem o kosmicznej technologii. Jest w tym prostota, jest w tym takie starcie człowieka z tytanem. Poruszające.
Oczywiście fanom literatury wysokogórskiej tej książki nie trzeba polecać ani zachwalać, ale sądzę, że ta książka spodoba się wielu osobom, którzy lubią takie ekstremalne historie. Prawdziwa perełka.
Katarzyna Mastalerczyk