W Rosji trwają Mistrzostwa Świata w piłce nożnej, zatem najwyższy czas przeczytać jakąś książkę o \”kopanej\”. Wybór takowych jest bardzo duży – od biografii piłkarzy, przez opracowania historyczne o drużynach i krajach po reportaże ujawniające brudne sekrety wielkiego futbolu. Do tych ostatnich należy praca Jamesa Montague\’a \”Klub miliarderów. Jak bogacze ukradli nam piłkę nożną\”, kolejna po \”Przekręcie\” Hilla Declana i \”Fifa mafia\” Thomasa Kistnera książka o korupcji i wielkich pieniądzach w świecie piłki nożnej.
Nie ocenia się książki po okładce, ale tutaj nie sposób nie wspomnieć o tym, że okładka z miejsca przykuwa uwagę złotą piłką, minimalizmem i przemyślanym skomponowaniem wszystkich elementów. Podoba mi się też papier, z tych kremowych ecco, pachnący starą książką i ponoć ułatwiający czytanie. Tyle wrażeń estetycznych – ale co z treścią?
Pamiętacie może mecz półfinałowy poprzedniego mundialu: Niemcy – Brazylia? Brazylijczycy grali wtedy, jak zawsze zresztą, bardzo przyjemny dla oka futbol, po prostu chciało się na nich patrzeć… tylko że przegrali 1:7. Wspominam o tym dlatego, że \”Klub miliarderów\” bardzo przypomina reprezentację Canarinhos z tamtego meczu. Ma zachęcający opis – kogóż nie ciekawią mroczne sekrety piłki dla bogatych – i śliczną okładkę, natomiast po lekturze tego tekstu można się poczuć jak Włosi po przegraniu baraży o udział w tegorocznym mundialu.
Przede wszystkim – żeby dojść do tego, o czym ta książka właściwie jest, trzeba się przebić przez pierwszą stronę. A jest to strona, na której na dzień dobry zarzuca się czytelnika masą zbędnych na tym etapie informacji, takich jak wiek sprzedawcy szalików przy stadionie w Crewe w Wielkiej Brytanii czy nieudolnym budowaniem napięcia. To wszystko podlane sosem fatalnego tłumaczenia, które z każdą kolejną stroną staje się coraz gorsze. Nawet gdy już przebrnęłam przez kwieciste i niewnoszące nic do sprawy opisy z pierwszych stron książki, niekiedy łapałam się na tym, że nie rozumiem, co właściwie czytam. Przeszkadzał przekład. Mamy tu liczne błędy językowe i niezręczne sformułowania: ot, choćby o Jelcynie: \”przywódca ten został prezydentem nowej Rosji\” (s. 33; najpierw był przywódcą, potem został prezydentem?), \”kibiców traktowuje się tylko nieco lepiej niż bydło\” (s. 16), \”zespół przeżywał prawdziwy renesans na boisku po zatrudnieniu – i niemal prawie zwolnieniu – szkockiego trenera (…)\” (s. 88). W stopce wypisana jest opieka redakcyjna oraz korekta, ale obecności żadnej z tych osób nie stwierdzono w tekście. Co drugie zdanie zgrzyta stylistycznie, gramatyka kuleje, sens regularnie wychodzi na spacer. Nie mam pojęcia, w jakim stanie był tekst, kiedy powędrował w ręce korekty. Może to nie jej wina, a tłumacza. Może to wreszcie nie wina tłumacza, a tekstu wyjściowego. Oryginału nie dane mi było widzieć, lecz z mnogości zbędnych detali, toporności koncepcji i ogólnego chaosu w strukturze książki wnioskuję, że ktokolwiek to przekładał, mierzył się z trudnym zadaniem.
Merytorycznie wcale nie jest lepiej niż w warstwie językowej. Autor wyciąga znane historie, miesza je bez ładu i składu, sklejając materiał pod tezę z podtytułu. Tylko że sam się plącze w zeznaniach – dla wielu klubów, o których wspomina, przejęcie przez miliarderów były jedynym sposobem na powstrzymanie upadku. Należy dodać też, że Montague z niewiadomego powodu pisze nie tylko o piłce nożnej, ale też chociażby o futbolu amerykańskim. Trudno stwierdzić, po co i jaka większa myśl przyświeca autorowi.
Całość robi wrażenie tekstu z ciekawym zamysłem i wykonaniem ograniczonym do najbardziej znanych historii, przedstawionych w nie po reportersku przejaskrawonym świetle. Ci, którzy siedzą w temacie pieniędzy w piłce nożnej, wszystkie te historie już znają. Tych, którzy ich nie znają, prawdopodobnie to wcale nie obchodzi.
Nie warto. Chyba że lubicie mieć na półce z książkami sportowymi coś w bardzo ładnej okładce.
Joanna Krystyna Radosz