Katarzyna Enerlich to współczesna popularyzatorka wiedzy o Mazurach, ich historii i teraźniejszości. Jej twórczość to głównie powieści obyczajowe, w których dzień dzisiejszy przeplata się z przeszłością, łącząc się w pewną ciągłość losów świata i ludzi. Na półkach bibliotecznych sąsiadują zwykle z literaturą kobiecą, gdyby jednak to ustawienie było jedynym właściwym, z pewnością nie zawracałabym sobie nimi głowy. Tymczasem z niecierpliwością sięgam po kolejne, wyłuskując z nich prawdziwe skarby. Tak też z zapałem sięgnęłam po jej \”Kwiat Diabelskiej Góry\”.
Na poziomie rozrywkowym, tam gdzie liczy się głównie fabuła i powierzchowne emocje bohaterów, książka jest istotnie dość lekką powieścią kobiecą. Opowiada o trzech pokoleniach kobiet pewnej mazurskiej rodziny, które – prawdopodobnie ze względu na pewną klątwę – nie mogą zaznać szczęścia w miłości. Każda z nich żyje w nieco odmiennej rzeczywistości, choć ich decyzje życiowe i losy mają w sobie pewną prawidłowość. I tu nie widać niczego odkrywczego, podobne pomysły już bywały i bywają. W pewnym stopniu \”Kwiat Diabelskiej Góry\” wydaje się zwykłą powieścią dla kobiet – ot, dla zabicia czasu. A jednak autorka podchodzi do swojej twórczości nieco ambitniej, a zarazem z pociągającą prostotą. Ze swoich bohaterek nie czyni księżniczek, każe im szukać u mężczyzn raczej spracowanych dłoni niż pięknych oczu, karmi je prostotą codzienności i drobiazgów, zamiast modnej kreacji i nowoczesnego życia daje im wioskę na końcu świata, wspomnienia i prostych ludzi o mowie naznaczonej gwarą. Ludziom pozwala na prawdziwość. I choć powieść wpisuje się w pewnym sensie w gatunek nieambitny i bałamutny, a w treści czasem można potknąć się o banał, Enerlich nie pozwala swemu dziełu wygodnie rozsiąść się w tej szufladzie i dodaje jej nieco ciężaru, który pozwala jej sięgać w inne rejony gatunkowe.
To natomiast, co najciekawsze w powieści dzieje się na nieco innej płaszczyźnie, przeplatającej się co prawda z fabułą, jednak mającej nieco inne znaczenie. To jest właśnie to, czym Katarzyna Enerlich czaruje w swoich powieściach – sięganie do zapomnianej przeszłości. Autorka niezmordowanie bada historię Mazur, sięgając nie tylko do źródeł pisanych, ale również do pamięci ludzi, którzy jeszcze żyją i pamiętają dawne historie. W przypadku powieści \”Kwiat Diabelskiej Góry\” mamy do czynienia – jak sądzę – głównie z tym drugim źródłem. Owszem, jest to źródło mniej pewne – przetworzone przez cudzą wrażliwość i potencjalnie zniekształcone ułomnością ludzkiej pamięci – jednak niezastąpione dla ożywienia przeszłości, bo uzyskane z wewnątrz. I takie ożywienie tutaj się właściwie udało. Nie w pełni, bo jedynie w przebłyskach, które w tej krótkiej powieści przeplatane są innymi rzeczywistościami, ale jednak pewien powiew dawnego mazurskiego powietrza daje się wyczuć. Tak przynajmniej ja to odbieram, zapewne niekompetentnie, bo moje doświadczenie Mazur rozpoczyna się dopiero w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia – kilka dekad po doświadczeniach powieściowej Hildy.
Po lekturze \”Kwiatu Diabelskie Góry\” – jak po lekturze większości książek Katarzyny Enerlich – mam mieszane odczucia. Z jednej strony widzę w nich pewne – drobne co prawda, i nie najistotniejsze w tej twórczości – współczesne okaleczenie świata, którego staram się sobie oszczędzać, unikając obecnej literatury w jej popularnych przejawach. Ponadto język i sposób prowadzenia narracji są raczej przeciętne. Z drugiej jednak strony sycę się nieprzebraną skarbnicą przeszłości, jaką autorka z wielkim szacunkiem i zamiłowaniem przelewa na karty swoich opowieści. Mam też przeczucie, że na Katarzynę Enerlich czeka jeszcze jej powieść życia, że jeszcze napisze taką książkę, w której zamknie nie okruchy, a ogromny bochen mazurskiej pamięci.
Iwona Ladzińska