Dopiero co gościliśmy w Złotym mieście, a tu już nadciągnął Zmierzch bogów. Czego jak czego, ale literackiej płodności nie można Michałowi Gołkowskiemu odmówić.
Niniejsza pozycja jest zwieńczeniem trylogii Bramy ze złota, które jednocześnie jako całość stanowią trzeci tom Siedmioksięgu grzechu. Dla niewtajemniczonych – historia głównego bohatera miała w pierwotnym planie składać się z siedmiu tomów, z których każdy stanowi zamkniętą całość. A że w międzyczasie trzecia część rozrosła się do całej trylogii… to tylko dobrze dla czytelników.
Fabuła Zmierzchu bogów to bezpośrednia kontynuacja wydarzeń, które zakończyły Złote miasto, dlatego jeśli jeszcze nie czytaliście poprzednich tomów, zerknijcie od razu do kolejnego akapitu, w tym pojawią się drobne spoilery. Zahred i jego drużyna coraz pewniej czują się w Konstantynopolu, chociaż tylko jarl zdaje sobie sprawę z tego, jakim gniazdem zdradliwych żmij jest cesarski dwór. Oprócz lawirowania wśród intryg rozgrywanych przez dostojników, Zahred bierze na siebie obronę miasta przed oblegającą go armią kalifatu Umajjadów. Dlaczego? Ponieważ właśnie teraz ma nadzieję znaleźć to, czego poszukiwał przez minione tysiąclecia.
Trzeci tom stanowi nie tylko bardzo dobrą kontynuacją, ale i satysfakcjonujące zwieńczenie tej odsłony opowieści o Zahredzie. Chociaż nie ukrywam, że w łezka mogła się z kilku miejscach zakręcić, co raczej jest nietypowe przy twórczości autora, stawiającego na pierwszym miejscu wartką akcję i z łatwością pozbywającego się bohaterów, zarówno tych pierwszo, jak i drugoplanowych. Niby można było się spodziewać, jak skończy się ta historia, a jednak po trzech obfitych tomach człowiek przywiązuje się do postaci i ciężko się z nimi rozstać.
W przeciwieństwie do Spiżowego gniewu i Bogów pustyni, Bramy ze złota nie są już stricte powieścią fantasy, chociaż elementy fantastyczne pojawiają się w głównych punktach, na jakich jest osadzona cała fabuła. Tym razem mamy Gołkowski zbudował swoją historię na bazie bardzo konkretnych i udokumentowanych wydarzeń – oblężeniu Konstantynopola przez arabskie siły w 717 roku. Do tego co bazuje na faktach, a co jest tylko wytworem bujnej wyobraźni, autor odnosi się w dość rozległym posłowiu, do którego też warto zerknąć.
W związku z powyższym nie brakuje tu opisów bitew, potyczek czy akcji poselskich. Możemy przyjrzeć się pracy szpiegów, zdrajców i spiskowców, obejrzeć kontrast między życiem elit i zwykłych cywilów. Dawkę humoru zapewnia przede wszystkim kontrast między jakże różniącymi się od siebie gruboskórnymi i prostolinijnymi wikingami a gładkimi w mowie i na ciele, lecz często zepsutymi Bizantyjczykami.
Mocną stroną całej trzeciej części są bohaterowie z Zahredem na czele. Nie jest on już tym samym wypranym z ludzkich uczuć, bezwzględnym typem dążącym po trupach do celu, chociaż nie ma skrupułów by rozlewać krew, jeśli ma to pomóc mu w osiągnięciu wyznaczonego celu. Pokazał jednak swoją ludzką stronę, emocje i uczucia, przywiązanie i strach przed utratą bliskich.
Trochę obawiałam się, że przy takim tempie pisania i wydawania powieści ucierpi ich jakość. Na szczęście okazało się, że z tomu na tom historia Zahreda nie tylko nabiera tempa, ale i głębi. I czyta się ją doskonale. Teraz pozostaje nam czekać, co przyniesie kolejna część.
Katarzyna Abramova