Od kiedy usłyszałem, że nadchodzi ostatnia część kultowej serii o Johnie Rambo, nie mogłem się doczekać seansu. Niestety przez różne względy, film zobaczyłem dopiero na DVD, zamiast w kinie. Czy warto więc powrócić po raz ostatni na seans z legendarnym wojownikiem, który z łatwością posyła całe armie w zaświaty? Tego dowiecie się z poniższej recenzji.
Filmy o Johnie Rambo, weteranie wojny wietnamskiej to już kultowe produkcje. Pamiętam, jak dziś jak na VHS oglądałem pierwszą część z dziadkiem. Był to mocny, mroczny dramat psychologiczny o człowieku mierzącym się, ze swoją przeszłością po wojnie. Kolejne części były już raczej pełnoprawnymi filmami akcji, gdzie nasz komandos wysyłał całe armie przeciwników do piachu. Ostatnia część serii ukazała się w 2008 roku i można by ją spokojnie zakwalifikować do kina gore ? John zafundował nam 236 martwych ciał, litry rozlanej krwi i tony flaków. Po 11 latach Sylvester Stallone postanowił powrócić ostatnim pożegnalnym filmem do roli Johna i w ten sposób pożegnać się z fanami. Krytycy filmowi nie pozostawili na filmie suchej nitki, jednak coraz częściej się przekonuje, że nie warto ich słuchać a samemu wyrabiać sobie zdanie. Przecież wiadomo od samego początku, że Rambo to nie jest kino ambitne dla koneserów, to po prostu męski seans akcji, przy którym można napić się piwa i liczyć padające trupy.
Dręczony koszmarami swojego życia, nasz bohater żyje na ranczo gosposią oraz jej córką. Aby odpokutować swoje czyny, pomaga policji jako tropiciel, ratując ludzi, którzy zagubią się w górach, czy którzy muszą ratować się przed powodzią. Córka gosposi imieniem Gabrielle dowiaduje się, że jej ojciec (który opuścił jej rodzinę), zamieszkał w Meksyku, pomimo sprzeciwów matki i Johna wyrusza na jego poszukiwanie. Jak można przewidzieć, pakuje się w kłopoty, i zostaje sprzedana w ręce handlarzy prostytutkami. John nie myśląc wiele, rusza jej więc na ratunek. Kiedy jednak dziewczyna umiera mimo ratunku, postanawia wymierzyć sprawiedliwość w starym stylu. Fabuła prosta jak budowa cepa, jednak nie oczekiwałem po tym filmie dylematów moralnych i ambitnego kina.
Rambo nie jest już niezniszczalny – oczywiście nie ma się czemu dziwić, gdyż 73-letni Stallone, nawet z pomocą kaskaderów, nie wykona już tak karkołomnych rzeczy, jakie widzieliśmy poprzednio. Czy jednak jest to wada? Nie wydaje mi się, ponieważ dzięki temu seria wraca do korzeni. Początek nieco się dłuży, ale finał rodem przypomina ten z ?Rambo pierwsza Krew?. Zamiast pędzić na czołgi na koniu z koktajlem mołotowa w ręce (jak miało to miejsce w trzeciej części), nasz komandos sprytnie wykańcza wrogów poprzez zbudowane przez siebie pułapki. Cierpiąc bowiem na syndrom powojenny, mieszkając na swoim ranchu, wybudował podziemne tunele, jakby ciągle czekając na wojnę. To właśnie w tych tunelach rozegra się masakra jego przeciwników. Czego tu nie ma – kości na wierzchu, rany cięte, kłute, postrzałowe, dekapitacje, a na końcu cudowny finał.
Podsumowując – ten film nie ma wyszukanego aktorstwa, głębi przekazu i ambitnych dialogów. Ale zasiadając do tego seansu, nie tego oczekiwałem. Oczekiwałem za to męskiego kina akcji, pełnego brutalności, które tak dobrze pamiętam z każdej poprzedniej części i nie zawiodłem się. Jeśli więc lubicie stare kino niczym Commando, Zaginiony w Akcji czy właśnie Rambo będziecie zadowoleni. Pozostaje tylko żal, że to już koniec pewnej ery… koniec bohaterów mojego dzieciństwa.
Łukasz Szczygło