Ledwie dwa tygodnie minęły od mojego spotkania z \”W stronę
Swanna\”, a już jestem gotowa zrelacjonować kolejne, z drugim tomem \”W
poszukiwaniu straconego czasu\”, czyli \”W cieniu zakwitających dziewcząt\”. Nie
wiem, jak to wygląda w Waszych oczach, ale dla mnie to spore zaskoczenie. Gdzie
się podziało to wrażenie strachu i przytłoczenia, konieczne do rozkładania
lektury na rok? Gdzie drżące z przerażenia serce, że się nie zrozumie, że się
nie doceni, że się przez przypadek zaśnie nad książką? A no rozproszyło się
gdzieś w zaskakująco lekkiej i urokliwej tematyce drugiego tomu serii Marcela
Prousta.
Nowe wydanie w \”W cieniu zakwitających dziewcząt\” zachowuje
narzuconą przez MG koncepcję graficzną – klasyczną i minimalistyczną. Lekko
niewyraźne ujęcie kobiecej twarzy na szarym tle, stylizowane (a może
oryginalne?) na efekty działania jednej z pierwszych technologii
fotograficznych, zajmuje większą część obwoluty. Całość przecina pasek z
tytułem i miniaturowym wizerunkiem autora w kolorze fuksji, identyczny w kroju,
jak ten na obwolucie poprzedniego tomu.
Tym razem quasi-autobiograficzna powieść poświęcona została
dorastającemu młodzieńcowi. Tak, jak wcześniej bohater najcieplej wspominał
chwile przy maminej spódnicy, tak teraz przywołuje wspomnienia związane z
pierwszymi uniesieniami serca. Powracają znane już wcześniej postacie, a więc
Swann i jego żona, Odetta. Jednak najważniejszą postacią pierwszej części
powieści (tym razem są dwie) jest ich córka, Gilberta – pierwszy obiekt uczuć
głównego bohatera. W drugiej pałeczkę pierwszeństwa przejmuje Albertyna. Obie
całkowicie od siebie odmienne, obie stanowiące pretekst do snucia rozważań o
miłości, dorastaniu i wymaganiach socjety.
Tak, tak. Quasi-Proust nie zapomina o otaczających go ludziach.
A nawet skupia się na nich jeszcze bardziej. Jako dorastający chłopak zaczyna
zauważać korzyści płynące z wysokiej pozycji, z zadawania się z wysoko postawionymi
członkami społeczeństwa oraz posiadania pieniędzy. Sam chętnie się stroi i
ocenia napotkanych na swej drodze ludzi również na podstawie ubioru. Moda i
podobanie się, tak bliskie przecież współczesnym czasom, zajmują wiele miejsca
w rozważaniach francuskiego geniusza. A wszystko to, jak i dzisiaj, dla kobiet.
A właściwie młodych panien. Jedna wychowana pod okiem cwanej
byłej kokoty oraz światowego Swanna; gustująca w proszonych podwieczorkach i
sztucznych konwenansach. Druga, żywiołowa, tajemnicza, o wielu twarzach;
pozbawiona szans na dobre zamążpójście, niezbyt bogata, o wątpliwej reputacji
podczas pierwszego spotkania i nietypowych znajomościach. A jednak od samego
początku, z wtrącanych o przyszłości dojrzałego mężczyzny zdań, czytelnik wie,
kto okaże się ostateczną wybranką bohatera. Te pierwsze spotkania z Gilbertą i
Albertyną stanowią jednak punkt zapalny dla rozważań o losie ludzkich emocji, o
pierwszych spotkaniach i zaskoczeniach w przyszłości, o uczuciach, które
pojawiają się wraz z upływem czasu, a nie nagle.
Nie da się ukryć, że jest w tym wszystkim sporo humoru i
młodzieńczej lekkości. Rozmyślania dorastającego bohatera, jego pierwsze
wpadki, tęsknoty i humory, rozczulają i wzmagają poczucie obcowania z uroczym i
bardzo wrażliwym bohaterem. Chwilami chciałoby się tego quasi-Prousta
przytulić, poklepać po plecach albo po prostu pocieszyć. Powiedzieć mu: hej, na
początku zawsze jest strasznie, ale to mija z wiekiem; też byłam/byłem w tym
miejscu!
Ale zmienił się nie tylko wiek bohatera i jego zainteresowania.
Przede wszystkim – zgodnie z tym, co zapowiadał synopsis przed pierwszym tomem \”W
poszukiwaniu straconego czasu\” – ta część zdaje się być napisana dużo lżej i
przystępniej. Zdania, chociaż wciąż są piękne, zawiłe i bardzo metaforyczne,
stają się jakby skondensowane (tak, krótsze). Wciąż bogate w treść, a w
konstrukcji oparte na sposobie funkcjonowania ludzkiej pamięci, jednak już nie
tak trudne w odbiorze. A może to ja zdążyłam się przyzwyczaić do stylu Marcela
Prousta?
Nie umiem wyobrazić sobie lepszego dla tej powieści tytułu. \”W
cieniu zakwitających dziewcząt\” to faktycznie rozczulająca opowieść o
dorastaniu pewnego wrażliwego młodzieńca, który chociaż stara się jak może,
wciąż pozostaje w cieniu, onieśmielającego czaru rozpylanego przez jego
rówieśniczki. Ze spoconymi dłońmi, cały rozedrgany chciałby wyznać pierwsze
uczucia i przeżyć pierwsze pocałunki. Nikt jednak nie mówił, ze dojrzewanie
jest proste. Zdziwicie się mimo wszystko, o ile bardziej było skomplikowane
pośród francuskich arystokratów w XIX wieku. Wystarczy przestać obawiać się
klasyki literatury.
Alicja Górska