Zazwyczaj nie mam problemów z wydawaniem osądów o tekstach
kultury. Kończę książkę i wiem, co o niej myślę. Oglądam serial i lokuję go
natychmiast w systemie od zera do dziesięciu. Śledzę film i wraz z pojawieniem
się napisów końcowych nie mam już żadnych wątpliwości jak wysoko plasuje się na
tle znanej mi kinematografii oraz swojego gatunku. Zazwyczaj. Bywa jednak, że
już od pierwszych minut czytania czy oglądania mam w głowie wielki chaos i
wyczekuję momentu przełomowego, który zepchnie dane dzieło w odmęty \”poniżej
pięciu\” lub wywinduje na \”powyżej pięciu\”. Bywają też takie twory, które
irytują mnie od samego początku, ale i w dziwny sposób pociągają. Taki okazał
się właśnie \”Kto tam?\” (ang. \”Knock, knock\”).
Evan Webber (Keanu Reeves) nie ma powodów do narzekania. Ma
piękną żonę, zdrowe i radosne dzieci, wielki, fantastycznie urządzony dom i
wymarzoną pracę. Jednak to wszystko staje pod poważnym znakiem zapytania. Gdy
rodzina wyjeżdża na weekend nad morze, on zostaje w domu by dokończyć zaległy
projekt. Właśnie w taki samotny wieczór pukają do drzwi jego domu dwie
przemoczone dziewczyny (Lorenza Izzo oraz Ana de Armas). Wkrótce zwyczajne
oczekiwanie na taksówkę zmienia się w seksualną grę. Czy Evan da się uwieść?
Jakie konsekwencje przyniesie jego decyzja?
Przyznajcie sami, to nieco absurdalna historia. Dwie młode
kobiety parają się uwodzeniem mężów i karzą ich, jeżeli rzecz się powiedzie. O
co w ogóle chodzi? Po co to robią? Jaki jest tego sens? Wystawianie na próbę
dla samego wystawiania na próbę? A może to jeden z tych dziwacznych pomysłów,
które wymyśla się stojąc w zbyt długich kolejkach na zasadzie \”co by było,
gdyby…\”? Sęk w tym, że od pierwszych minut szukałam sensu dla zawiązania akcji
i im wyraźniej uświadamiałam sobie, że go nie ma, tym bardziej mnie to
drażniło.
Szukałam tego sensu tak uparcie, że w końcu go znalazłam
(albo sobie wymyśliłam). Nie jest to może argument ?za linią fabularną?, a
jedynie seria skomplikowanych moralnie i etycznie pytań, ale mnie satysfakcjonuje.
W którym momencie zaczyna się zdrada? Czy zdrada uwiedzionego, a nie uwodzącego
powinna być traktowana lżej? I co jest większą karą dla rodziny zdradzającego –
dowiedzieć się o jednorazowym wyskoku czy żyć w błogiej, ale jednak
nieświadomości?
Z pewnością \”Kto tam?\” to produkcja dla widza pełnoletniego.
Ilość scen seksu, wyzywających pozycji i rozmów o różnych formach dewiacji oraz
psychologiczna warstwa akcji, to coś, czemu może daleko do \”Nimfomanki\” Larsa
von Triera, ale jednak w pamięci zostaje na długo. Wszystko to, dzięki stale
rosnącemu napięciu. Jakkolwiek można spierać się nad sensownością fabuły, to
warstwa emocjonalna wypada po prostu świetnie. Widz czuje po kolei wszystko od
irytacji, niezrozumienia i oburzenia aż po bezsilną złość. Trzeba przyznać, że
mało tu pozytywnych uczuć.
Pozytywnie nie jest też, jeżeli chodzi o Reevesa. Jeszcze
niedawno amant, dziś wygląda na zaniedbanego i zdziadziałego. Co gorsza – tak również
gra. W roli szczęśliwego ojca wypada nad wyraz sztucznie, jakby bał się
przekroczyć pewną granicę wejścia w postać. Spisały się za to Lorenza Izzo oraz
Ana de Armas – zwłaszcza druga z młodych aktorek. W jednej chwili wyzywające, w
drugiej słodkie, subtelne i niewinne, a ostatecznie – żądne krwi. Boję się
chorych psychicznie i tutaj także odczuwałam związane z tym obawy.
Znaczna część filmu rozgrywa się w domu głównego bohatera.
To swoistego rodzaju labirynt, tylko nowocześnie wykończony. Kamera uważnie
śledzi jak napięcie rośnie i umyka przed napastliwymi dziewczynami tak samo,
jak Reeves zmienia na początku jedno miejsce na drugie, byle oddalić się od ich
niby przypadkowego dotyku. Najciekawszą stroną techniczną produkcji jest jednak
samo wykorzystanie przestrzeni ścian mieszkania bohatera. Prawie każdy ich centymetr
zajmują rodzinne zdjęcia. Jakby żona i dzieci wciąż obserwowały rozwój akcji. Wydaje
się to nieco sztuczne i nachalne (kto niby tapetuje sobie pół domu wspólnymi
zdjęciami?), ale z drugiej strony przynosi zamierzony efekt – irytacji oraz
naprzemiennego kibicowania i chęci pogrążenia głównego bohatera.
W ostatecznym rozrachunku \”Kto tam?\” wypada nieźle, chociaż
dawno nie męczyłam się emocjonalnie tak, jak na tej produkcji właśnie.
Nieustannie zalewana przez negatywne emocje nie wiedziałam, czy tak ma być, czy
coś jednak z tym filmem nie gra. Oglądanie Reevesa okazało się zdecydowanie
mniejszą przyjemnością, niż to sobie zakładałam i obawiam się, że następnym
razem zastanowię się solidniej nad sięgnięciem po obraz z jego udziałem.
Tymczasem, jeżeli szukacie czegoś specyficznego, oto jest – \”Kto tam?\”
Alicja Górska