Jak tylko zaczęłam lekturę, wiedziałam, że mnie wciągnie. Jak bagno. Pomimo iż musiałam rano wstać do pracy czytałam i czytałam i a to wrzucałam fragment na FB, a to czytałam Ktosiowi, a później polecałam gdzie mogłam. Ludwik Stomma to mądry człowiek, który pisze jak jest, a nie jak chcielibyśmy aby było. Rozprawia się z wymówkami, mitami, tytułowymi złudzeniami, które narosły przez wieki, albo przez dekady. To zależy, od kwestii geopolitycznych, przez decyzje przez lata uważane za świetne, po biografie ludzi, których stawiamy za wzór kolejnym bohaterom. Pisze dosadnie, podpierając się solidnymi, rzeczowymi argumentami. A wszystko z taką swadą, takim pisarskim talentem, że nie sposób się roześmiać, w stosownych momentach. W odpowiednich momentach trzeba się zadumać. A bardzo często przychodzi iluminacja. Jak wtedy, gdy uparcie szukamy czegoś wzrokiem, a ktoś podchodzi, pokazuje palcem i WOW, cały czas tam było, skryte przez liście niedomówień, kurtyny zafałszowań, mgły złych iluminacji. Fakty zawsze były i będą faktami, nie można z nimi polemizować, negować ich istnienia. Owszem – można oceniać, ale tylko w oparciu o inne fakty. Wprawdzie wszyscy znają to powiedzenie, że historia – jak dziwka odda się każdemu, ale kilku-kilkunasto-kiluset letnia perspektywa pomaga zobaczyć ją w prawdziwej krasie. Czasami trzeba zmrużyć oczy, żeby widzieć wyraźniej. Ta książka jest tym zmrużeniem oczu, soczewką, która rozproszone wiązki skupia w odpowiednim punkcie.
Jest fascynująca, będzie niepopularna wśród wielu, a dla mnie jest ważnym krokiem, ważnym spojrzeniem i głosem w dyskusji. Chciałabym ją polecać wszystkim, którzy myślą, że znają historię, którzy sądzą, że mają monopol naprawdę. Bo Stomma jest bezlitosny i jego słowa mogą ukłuć. Mnie ukuło chociażby zdanie o Lwowie… ale nie mogę z nim polemizować. Autor wytrącił mi z ręki broń. Wytrącił broń i dał do myślenia. Porządnie.
Książka bardzo ważna i do przeczytania – obowiązkowa.