Serie
New Adult wyrastają jak grzyby po deszczu, a wydawnictwo Amber
wydaje ich tak wiele, że czasem gubię się wśród ich tytułów. O
Sandi Lynn słyszałam wielokrotnie, kilka razy czytałam opinie o
jej twórczości i chyba właśnie z tego powodu postanowiłam
sprawdzić, o co tyle krzyku. Niestety teraz już wiem, że krzyczeć
można, ale tylko z rozczarowania.
Wszystko,
w co dotychczas wierzyła Lily Gilmore, okazuje się być wierutnym
kłamstwem. Nie dość, że w dniu ślubu dziewczyna nakrywa
narzeczonego na zdradzie, to jeszcze okazuje się, że kochanką
przyszłego męża jest jej własna siostra. W spisku uczestniczy też
ich matka, która o tym wiedziała, lecz trzymała w sekrecie. Po
tych wydarzeniach Lily całkowicie odcina się od rodziny i
przeprowadza do Santa Monica, gdzie poznaje przystojnego, ale też
bardzo ponurego Luke\’a.
Kiedy
czytałam pierwsze rozdziały \”Miłości po miłości\”
wydawało mi się, że książka ta ma jakąś bazę i fundamenty, na
których można by zbudować całkiem interesującą historię.
Skrzywdzona dziewczyna ucieka od przeszłości, po roku znajduję
pracę jako nauczycielka, przeprowadza się w nowe miejsce, gdzie
poznaje przystojnego sąsiada, zaprzyjaźnia się z nim i choć
wszystko wskazuje na to, że się w nim zakocha, tak się nie dzieje.
Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło, ale… No niestety – sąsiad
ma współlokatora, który przeżył równie okropne rzeczy, co
główna bohaterka i w dodatku jest nią zainteresowany, choć się
do tego nie przyznaje. I tutaj właśnie czar prysł.
Nie
chodzi nawet o to, że schematyczność tej powieści przyprawia o
zawrót głowy, bo gdyby autorka rozwinęła jakoś tę opowieść
może nie byłoby tak źle. Najgorsze w tej powieści jest to, że w
zasadzie nic się w niej nie dzieje, akcja ciągnie się jak flaki z
olejem, miłość między postaciami bierze się nie wiadomo skąd i
szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, w którym momencie Lily
i Luke przestali mieć na siebie uczulenie i zaczęli pałać do
siebie miłością i żądzą.
Zdarzenia
w tej książce aż kipią przewidywalnością. Przeczytałam
zaledwie pierwszy tom, a jestem pewna, że już mogłabym zdradzić
pewne \”spektakularne\” odkrycie, do którego bohaterowie
dojdą dopiero w kolejnej części. Oprócz tego język, jakim
operuje autorka, jest tak prosty i banalny, że od razu nasunęło mi
się skojarzenie z książką dla nastolatek o dźwięcznym tytule
\”Ala Makota\”. Według mnie pisząc książki skierowane dla
osób pełnoletnich, na co wskazują sceny erotyczne, Lynn powinna
okazać choć odrobinę szacunku i podszkolić swój warsztat oraz
wzbogacić słownictwo.
Jedyne
plusy, jakie udało mi się znaleźć, to postać małej Charley –
siostrzenicy Luke i początek książki, który miał potencjał.
Prawdą jest też to, że przeszłość głównego bohatera niosła
za sobą jakąś tajemnicę, ale została ona zbyt szybko ujawniona.
Podsumowując:
jeśli miałabym 14 lat, a w \”Miłości po miłości\” nie
byłoby tylu scen namiętności, książkę uważałabym pewnie za
całkiem niezłą, bo prostota językowa sprawia, że całość czyta
się bardzo szybko. Niestety jestem już znacznie starsza i oczekuję
czegoś więcej niż romansu, w którym wszystko opiera się na
szaleńczej miłości i wzajemnym pożądaniu.
Martyna Lewandowska