\”Klucz do wieczności\” to jeden z tych filmów, który od
trailera robi widzów w balona. Pamiętam, jak zobaczyłam zwiastun tej produkcji
w kinie. Z miejsca zaatakowały mnie znane nazwiska i ascetyczna, technologiczna
wizualizacja świata przedstawionego. Jak nic blockbuster – pomyślałam – i w
duchu zatarłam rączki na niewymagającą myślenia, dynamiczną ucztę w
przyszłości. Nie od dzisiaj wiadomo jednak, że twórcy zapowiedzi filmowych to
nieźli manipulatorzy. W tym przypadku dali popis swojego kunsztu.
Damian (Ben Kingsley) to typowy przykład człowieka, który
całe swoje życie poświęcił budowaniu finansowego imperium, zapominając przy tym
o wartościach takich, jak miłość czy rodzina. Kiedy odkrywa, że ma raka i
zginie pozostawiając spuściznę bez wyraźnego następcy na swoim firmowym tronie,
zaczyna rozumieć, co tak naprawdę liczy się w życiu. Ale jest już za późno. Tak
przynajmniej mu się wydaje do chwili, gdy poznaje Albrighta (Matthew Goode).
Mężczyzna proponuje mu bowiem… nieśmiertelność. Wystarczy niemała inwestycja
(na którą bohatera przecież stać), sfingowanie śmierci i kilka chwil w
specjalnej maszynie, by przetransportować umysł z podstarzałego i schorowanego
ciała do nowej, lepszej i młodszej fizjonomii. Damian nie waha się długo. Wkrótce
odkrywa jednak, że ów nowe ciało nie jest tak do końca nieużywane…
Pomysł nie jest może absolutnie nowatorski, ale też nie tak
znowu kompletnie wtórny, by odstraszał swoim opisem. Prawda jest taka, że
wychodząc od przywołanej koncepcji można by zrobić naprawdę niezłe kino na
rodzinne seanse przez telewizorem. \”Klucz do wieczności\” mógł zająć w ramówkach
telewizyjnych miejsce takie, jak \”2012\” czy \”Obcego\” i powracać lotem
bumerangu, każdego roku w ramach ?hitu na piątek? czy inny dzień tygodnia.
Okazuje się jednak, że produkcja w reżyserii Tarsema Singha, to zakamuflowane
kino klasy B, które cierpi na rozstrojenie osobowości.
Właściwie nie wiadomo, co chcieli osiągnąć David Pastor i ?lex
Pastor pisząc scenariusz \”Klucza do wieczności\”. Raz bowiem jest to typowe
science fiction, innym razem sztampowy dramat, a w końcu schematyczne kino
akcji w stylu \”zabili go i uciekł\”. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby zmiany
dokonywały się płynnie. Tutaj ma się wrażenie, że: a. każdy fragment filmu
kręcił ktoś inny, b. każdy fragment filmu pisał ktoś inny, c. to tak naprawdę
nie jeden film, a kilka zlepionych twarzą tego samego aktora, d. nikt nie wie o
co chodzi i do czego w ogóle zmierza fabuła.
Co gorsza wszystkie pozostałe aspekty produkcji można by
skwitować podobnie. Aktorzy biegają po planie, jakby gdzieś się paliło, a oni
starali się zlokalizować źródło pożaru, a operator kamery najwyraźniej przysypiał
za obiektywem albo kręcąc wertował poradnik w stylu \”operatorka dla opornych\”.
Wiele do życzenia pozostawia także montaż, równie pozbawiony płynności jak
scenariusz.
Pomimo tych wszystkich wad \”Klucz do wieczności\” aspiruje do
bycia produkcją intelektualną, a nie rozrywkową i to z niższej półki. Na siłę
wciska się w usta bohaterów dialogi o moralności, właściwym postępowaniu i skupieniu
na tym, co w życiu naprawdę ważne (rodzina, miłość, przyjaźń). W połączeniu z
naiwnymi i naprawdę niedomyślnymi bohaterami tworzy to mieszankę wybuchową,
która, jeżeli doprowadza do łez to albo śmiechu, albo litości. Kiedy dorosły
facet wierzy, że zakupione ciało, to sztuczny produkt nawet wtedy, gdy
ewidentnie narzucają się mu wspomnienia kogoś innego, to wiedz, że coś się
dzieje. Jak w ogóle Damianowi udało się zajść tak wysoko z podobnym poziomem
rozwoju intelektualnego?
\”Klucz do wieczności\” miał być dla mnie miłą odskocznią, a
okazał się trampoliną na drogę absurdu, którą tłumnie kroczyły zagubione
postacie, poszukując sensu swoich działań. Nie sprawdził się ani jako obraz
rozrywkowy, ani intelektualnie angażujący. Najlepiej bawiły się chyba moje rozszerzane
ze zdziwienia dla szaleństw ekipy filmowej oczy oraz zastygłe w niemym wyrazie
niesmaku usta. Na tej produkcji bawić się będą dobrze jedynie ci, którzy bywają
w kinie lub zasiadają przed telewizorami od wielkiego dzwonu. Cała reszta w mig
załapie, że nie ma sensu marnować czasu.
Alicja Górska