Tym, co uwielbiam w książkach, jest
ich różnorodność gatunkowa, która sprawia, że można dowolnie
przenosić się do różnych światów, bez obawy, że kolejny okaże
się taki sam, jak poprzedni. To też historie, które mają miliony
kombinacji i bez większego problemu możemy unikać podobieństw.
Przede wszystkim uwielbiam jednak bohaterów literackich, którzy
sprawiają, że pragnę ich poznać, obdarzyć sympatią, a
ostatecznie pokochać. Jak realną postać.
Archer jest
outsiderem, samotnikiem zamkniętym w swojej oddzielonej od świata
willi. Przez lata nauczył się tak żyć i nawet zaczął to
akceptować, świadomie izolując się od społeczności. Pewnego
dnia do miasteczka wprowadza się jednak dziewczyna – Bree, która
swoją obecnością zaczyna wypełniać ciszę i pustkę, jaka
towarzyszyła Archerowi przez większość życia.
Tylko czy to
wystarczy, aby doprowadzić bohaterów do szczęśliwego
zakończenia?
Czasami całkowicie niespodziewanie udaje mi się
trafić na książkę, która mnie porusza i zachwyca do tego
stopnia, że mam ogromny problem z napisaniem recenzji, gdyż wydaje
mi się, że żadne słowa nie będą w stanie oddać piękna
zawartego w tej konkretnej historii. Tak właśnie jest teraz.
\”Bez
słów\” to powieść, w której głównym wątkiem jest samotność
i brak akceptacji. To historia o mężczyźnie, który został
odseparowany od ludzi tak bardzo, że musiał nauczyć się
akceptować taki stan rzeczy, pozwalając na to, by jego życie
wypełniło się ogłuszającą ciszą.
Archer został
napiętnowany, odrzucony przez społeczeństwo za coś, na co nie
miał najmniejszego wpływu. W jego życiu nie ma absolutnie nikogo,
a on sam stał się dla ludzi całkowicie niewidzialny. Do czasu aż
spotyka Bree. Wtedy w jego samotnię wkracza najpierw zrozumienie,
następnie akceptacja, a finalnie uczucie, którego Archer nigdy nie
miał zaznać. I tak zaczyna się jedna z piękniejszych historii
miłosnych, jakie miałam okazję czytać.
Powiedzieć, że \”Bez słów\” jest kolejnym świetnym New Adult, to wielkie
niedopowiedzenie. Książki tej nie można bowiem zestawić z kolejną
przesiąkniętą schematem pozycją, w której główny bohater jest
przystojnym miliarderem, a bohaterka szarą myszką, która jest
owładnięta pożądaniem. Powieść Mii Sheridan jest zupełnie inna
i choć przypisana jest do nurtu NA, na próżno szukać w niej
podobieństw do innych tytułów. Różnica jest przede wszystkim
widoczna w tym, że to dzieło aż kipi od mądrości. Postać Bree
jest dla mnie przykładem, wzorem do naśladowania, jeśli chodzi o
podążanie za określonym systemem wartości. Uważam, że każdy
człowiek powinien czasem wziąć przykład z tej dziewczyny.
W
moim odczuciu zarówno bohaterowie \”Bez słów\”, jak i sama
fabuła, to jakby zupełnie inna liga i niewiele jest książek,
które zasługują na to, by stanąć na półce obok niej.
Mia
Sheridan pisze w taki sposób, że jej słowa mogłyby kruszyć lód,
rozmiękczać skały. Uwielbiam to, jak ta historia została
napisana, a dzięki pięknemu językowi, wzruszenie towarzyszyło mi
nie tylko w momentach, które z założenia miały łamać serce.
Chciałabym móc czytać więcej powieści, które zapierałyby mi
dech w piersi, jak zrobiła to właśnie ta.
Mogłabym
wymienić tysiące zalet, jakie posiada ta książka: cudowny język,
doskonały zarys fabularny, subtelność, gracja i niezwykły kunszt
autorki… Jednak jeden element wychodzi tu przed szereg i jest nim
postać Archera – przepięknie i precyzyjnie nakreślona kreacja
bohatera, który jest zupełnie inny niż wszyscy, których
dotychczas poznałam. Dzięki tej postaci powieść Sheridan staje
się nie tylko autentyczna, ale i poruszająca do żywego.
Zakochałam się. Absolutnie pokochałam tego mężczyznę. Z
całą jego nieporadnością, dzikością i nieokiełznaniem. Z jego
odrzuceniem tak głębokim, że raniło mi duszę oraz uczuciem,
jakim obdarzył Bree. W całości. Bezapelacyjnie.
Myślę, że moja recenzja wyraźnie
podpowie Wam, czy warto sięgnąć po ten tytuł. Nawet, jeśli nie
potrafię pisać tak pięknie, jak autorka.
Są takie książki,
które powinno się chłonąć każdą komórką swojego ciała, w
ciszy, w milczeniu, bez zbędnych słów. Oto jedna z nich.