Zapewne,
gdybym wierzyła w psychologię, u psychologa szukałabym odpowiedzi
na pytanie dlaczego to co najlepsze zostawiam na koniec. Uwielbiam
świadomość, że to na co czekałam, jest jeszcze przede mną. Jak
u Puchatka, najlepsza chwila – tuż przed jedzeniem miodku. A
jednak, gdy na coś czekam, to gdy już się pojawi rzucam się na
główkę(chociaż nigdy na główkę do wody nie skaczę), a jeśli
to na co czekałam, spełnia moje oczekiwania, to przerywam,
delektuję się, przedłużam przyjemność. Tak było kilka lat temu
z powieścią W
cudzym domu.
Na kontynuację tej powieści czekałam od października, gdy książka
do mnie dziś doszła (około godziny 14), nic nie było w stanie mnie
od niej odczepić, w domu nie było obiecanej zupy, nie upiekłam
krakersów, nawet Klarę bawiłam z nosem w książce. Chociaż
robiłam przerwy, wychodziłam na spacer, powzdychać do księżyca,
żeby starczyło mi książki, chociaż na te pięć minut więcej.
Za
cudze grzechy
jest powieścią, ściśle związaną z W
cudzym domu
akcja rozpoczyna się dokładnie tuż po wydarzeniach z tomu
pierwszego i jeżeli ktoś go nie czytał, naprawdę niewskazanym
byłaby lektura tej książki najpierw. Sama gdy napotykałam wątek,
którego nie rozumiałam, sięgałam po tom pierwszy i przypominałam
sobie. Bo pamiętałam jedno Rozalia i Dima, moja ukochana para,
która mnie motylkowała i której kibicowałam, oto kurczę będzie
dobrze. Niestety w książkach jak w życiu, już niby jesteś w
ogródku, już witasz się z gąską… Bo chociaż pierwszy tom
obiecywał happy end, to jednak się skiepściło. Rodzina umieszcza
Rozalię w domowym areszcie, jest wściekła, że zadała się z
carskim żołdakiem i dziewczyna ma wyjechać do Krakowa, albo zamkną
ją w domu dla obłąkanych. Rozalia jedzie do Galicji, oddana pod
opiekę drobnomieszczańskiej rodzinie i nie ma pojęcia co się
dzieje z Dimą. Ten tymczasem dochodzi do zdrowia długo i powoli i
cierpi, targany tęsknotą, a także pewnym listem. U Luizy i
Joachima, faktycznie doszło do wyjaśnienia nieporozumień, które
zasnuły ich małżeńskie szczęście i para wybiera się do
Ameryki, mają przy okazji zawitać do matki Luizy, co dla tej nie
jest powodem do radości. I słusznie. Koniec XIX wieku to okres
rewolucyjny, nasi bohaterowie nie będą się nudzili i będzie im
groziło śmiertelne niebezpieczeństwo. Mam nadzieję, że skusicie
się na podróż po ogarniętej rewolucyjnymi nastrojami Europie?
To
niesprawiedliwe, że autorka każe tyle czekać, znowu. Bo ucięła
akcje w takim miejscu, że… czysta desperacja. Ale chociaż na
chwilę ucieszyła moje serce, bo też już myślałam, że mi
pęknie. Jak widzicie czyta się jednym tchem, są emocje?
wielkie. Autorka tworzy cudowny klimat. Jest Bella
epoque,
Polska pod zaborami, kobiety niby słabe, a tak naprawdę to one
dźwigać muszę wszystkie troski a jednocześnie udawać, że bez
mężczyzn, by sczezły. Powiem Wam szczerze, że w tej książce
zmonopolizował mnie wątek Rozalii i Dimy, ciekawość czy się
spotkają, mnie po prostu jadła. Chociaż ja wiedziałam, że
pięknie być nie może bo życie jest podłe. Za to spieszę nabyć
jakieś wiersze Puszkina. Autorka cytuje takie piękne fragmenty, że
serce zamiera z zachwytu.
Ta
książka jest pięknie dopracowana, widać ile autorka włożyła w
nią pracy, sądzę że miłośnicy Krakowa będą ukontentowani
klimatem retro, plastycznie odmalowano Warszawę. Zadbała o to by
przewijały się postaci historyczne, autentyczne wydarzenia, gdzieś
w tle Cudnie, dopieszczona książka.
Ja
znowu jestem pod wrażeniem, jak autorka oszczędnie gospodarując
słowami, tworzy cudowny klimat, są motylki, wzruszenia, są żywe
uczucia do bohaterów. Jednych się kocha, innym się współczuje,
jeszcze innych chce się zastrzelić.
Umrę,
naprawdę umrę czekając na trzeci tom. Mam nadzieję, że rychło
się ukaże.