Proza
Rosamund Lupton okazała się moim ubiegłorocznym objawieniem;
brytyjska pisarka, zarówno w swej debiutanckiej powieści \”Siostra\”,
jak i równie znakomitym \”Potem\”, pokazała i udowodniła,
że potrafi tworzyć intrygujące, porażające psychologiczną
głębią i nieoczywiste historie, angażujące bez reszty uwagę i
emocje czytelnika. Z utęsknieniem i niecierpliwością czekałam
więc na kolejną odsłonę twórczości autorki, przekonana, że
Lupton nie jest w stanie napisać powieści słabszej od poprzednich.
Zderzenie
moich wysokich oczekiwań z rzeczywistością okazało się może nie
rozczarowujące, ale zdecydowanie wywołało mieszane uczucia.
W
swoim najnowszym thrillerze psychologicznym Rosamund Lupton zabiera
czytelnika w daleką, niebezpieczną podróż na północną Alaskę,
aż za koło podbiegunowe. To właśnie tam udaje się Yasmin
Alfredson na spotkanie z mężem, dokumentalistą filmującym
tamtejszą przyrodę. Towarzyszy jej 10-letnia, głucha córeczka,
Ruby. Kobieta dowiaduje się, że inuicka wioska, w której zatrzymał
się Matt, doszczętnie spłonęła w nieokreślonych
okolicznościach, a z katastrofy nie ocalał żaden z mieszkańców.
Yasmin jednak wierzy, wbrew zapewnieniom policji, że jej mąż wciąż
żyje i zdesperowana wyrusza na jego poszukiwania; trwa noc polarna,
zbliża się burza śnieżna, temperatura sięga -40 stopni i
drastycznie maleją jego szanse na przeżycie. Wraz z córką wyrusza
w drogę, którą pokonują jedynie ciężarówki kompanii naftowych;
w trakcie tej morderczej wyprawy kobieta orientuje się, że ich
śladem podąża tajemniczy prześladowca, zaś na laptopie Ruby
pojawiają się anonimowe maile ze zdjęciami martwych zwierząt. Do
Yasmin dociera, że i im, i Mattowi grozi śmiertelne
niebezpieczeństwo.
Trzeba
przyznać, że pomysł na fabułę autorka miała wyśmienity, tym
bardziej, że automatycznie przekłada się on na niesamowity, pełen
grozy i mocno działający na wyobraźnię nastrój powieści: oto
samotna kobieta z dzieckiem wyrusza na poszukiwania uznanego za
zmarłego w osobliwych okolicznościach męża; podróżuje w
całkowitej ciemności, w warunkach burzy śnieżnej i gwałtownie
spadającej temperatury, przez lodowe pustkowia, drogą, którą
jeżdżą tylko potężne osiemnastokołowce kompanii naftowej.
Nastrój grozy wynika nie tylko z samego faktu podjęcia przez
bohaterkę niebezpiecznej podróży i jej spartańskich warunków,
ale również z niepewności co do losów jej męża, jak i
nieokreślonego, ale namacalnego zagrożenia czającego się w mroku:
jej tropem podąża tajemniczy prześladowca, ktoś anonimowo wysyła
makabryczne zdjęcia. Gdzieś w tle pobrzmiewa echo niepokojącej i
niewyjaśnionej historii spalonej osady, której mieszkańcy
nieświadomie stanęli na drodze potężnej kompanii naftowej ?
czytelnik wyczuwa, że wątek ten ma istotny związek z losami
brytyjskiego przyrodnika i z całą pewnością na tym akcie terroru
się on nie kończy.
Mnóstwo
jest w fabule znaków zapytania, które mnożą się wraz z rozwojem
akcji: początkowo czytelnik przekonany jest, że cała historia ma
jeden wymiar, a jest nim historia kobiety poszukującej zaginionego
męża. Bardzo szybko jednak okazuje się, że sprawa zatacza szersze
kręgi, Matta szuka nie tylko zrozpaczona żona, zaś zniszczenie
inuickiej wioski nie było wynikiem nieszczęśliwego wypadku, jak
chce policja. Yasmin odkrywa prawdę stopniowo, podczas podróży
przez lodowe piekło i sama nie wiem, który aspekt powieści okazał
się bardziej emocjonujący: ten związany z jazdą przez bezdroża
Alaski, co było dla bohaterki prawdziwym wyzwaniem, czy ten, którego
sednem jest tajemnica spalonej wsi i losów Matta.
\”Barwę
ciszy\” charakteryzuje doskonale skonstruowana intryga: nie brak tu
nagłych zwrotów akcji, fałszywych tropów podrzucanych tu i
ówdzie, by wprowadzić w błąd czy wywieść w pole czytelnika,
jest zaskakująca wolta w finale, odpowiednio dawkowane tempo akcji
oraz przesłanie z modnym, chwytliwym akcentem ekologicznym –
jednak jak na thriller psychologiczny, a zwłaszcza taki, do jakiego
przyzwyczaiła nas Lupton w poprzednich powieściach, to trochę za
mało. Zbyt mało dramatyzmu i emocji, zbyt duża przewidywalność
(przynajmniej w ogólnych zarysach); autorka udowodniła, że potrafi
stworzyć prozę o wiele bardziej emocjonującą, nieoczywistą,
poruszającą. Dlatego też, dając się nieść nurtowi fabuły,
czułam jednocześnie niedosyt i drobne ukłucie żalu: to naprawdę
wszystko? Miałam wrażenie, że Rosamund Lupton nie rozwinęła
skrzydeł, zastosowała zbyt wiele uproszczeń fabularnych i
charakterologicznych, nie pokazała, na co ją stać, również na
gruncie obyczajowo – psychologicznym, o czym za chwilę.
\”Barwę
ciszy\” cechuje dwutorowa narracja; to z przemyśleń i retrospekcji
Yasmin i Ruby poznajemy szczegóły z życia Alfredsonów, prawdę o
relacjach w rodzinie – o niezwykłej więzi łączącej dziewczynkę
z każdym z rodziców na inny sposób, coś wspaniałego i
poruszającego, zwłaszcza, kiedy do głosu dochodzi dziesięciolatka.
Ruby, obdarzona nadzwyczajną wrażliwością i intuicją (jej
wyczulenie na nastroje innych może mieć związek z jej głuchotą),
w pięknych, wzruszająco prostych, a jednak zaskakująco mądrych i
głębokich słowach, opowiada o swojej miłości do rodziców, o
przyjaźni i samotności, z którą to nad wiek rozwinięte dziecko
radzi sobie nadzwyczaj dojrzale. Z kolei Yasmin jest pełna
niepewności i wątpliwości: choć z mężem połączyło ją gorące
i szczere uczucie, wydarzyło się między nimi coś, co zaowocowało
u Yasmin utratą zaufania do Matta i podejrzeniem o zdradę. Mimo to
kobieta nie waha się ani chwili, wbrew zdrowemu rozsądkowi i
narażając na niebezpieczeństwo córkę i siebie wyrusza mu na
ratunek ? nie tylko dlatego, że rzeczywiście wierzy, że jeszcze
nie jest za późno, ale też ze względu na córkę, dla której
utrata ojca byłaby ogromną traumą. Yasmin nieoczekiwanie dla
otoczenia i samej siebie odnajduje w sobie pokłady siły, odwagi i
determinacji, podejmuje nadludzki wysiłek i walkę o życie Matta i
swoje małżeństwo.
Niby
wszystko jest tak, jak być powinno: narracja Ruby jest bardzo
emocjonalna, pełna dramatyzmu i chwytająca za serce, głos matki
rzeczowy, konkretny, pozwalający ujrzeć sprawy z punktu widzenia
osoby dorosłej, bezpośrednio zaangażowanej w wydarzenia; doskonale
uzupełniający się dwugłos, podobnie jak w dwóch poprzednich
powieściach autorki. A jednak czegoś mi tu zabrakło, mam wrażenie,
że Lupton nie do końca wykorzystała potencjał stworzonych przez
siebie postaci, nakreśliła je zbyt powierzchownie, nie tak
wyczerpująco, jak w \”Siostrze\” czy \”Potem\”, gdzie nie było
mowy o poczuciu niedosytu w jakimkolwiek aspekcie fabuły. Nie można
odmówić brytyjskiej pisarce talentu do tworzenia intrygujących
historii, jednak w moim przekonaniu \”Barwa ciszy\” nie dorównuje
jej poprzednim powieściom; inną kwestią jest to, że Lupton
zawiesiła poprzeczkę naprawdę wysoko, maksymalnie windując
oczekiwania czytelnika.
Karolina Małkiewicz