Kiedyś
czytelnicy powieści
przygodowych zachwycali się
postacią Robinsona
Cruzoe, sama zresztą
należałam
do tej grupy. Z drżeniem
serca i ogromnym zapałem
zaczytywałam się
w perypetiach bohatera, który trafił
na bezludną wyspę
i rozpoczął mozolną
walkę o przetrwanie i
zachowanie człowieczeństwa.
Dziś
na kanałach
przyrodniczo-edukacyjnych triumfy święcą
programy, w których wątkiem
głównym jest przetrwanie
w dziczy. Im trudniejszy start, tym większy
dramatyzm kolejnych dni, gdy bohaterowie muszą
się zmierzyć
z brakiem wody, chłodem i
upałem, brakiem jedzenia
i wszelkimi innymi niedogodnościami.
Zazwyczaj krzywimy się,
oglądając,
jak bohaterowie jęczą
z głodu, polują
na kraby czy jaszczurki lub walczą
z biegunką czy szokiem
termicznym. A mimo to oglądamy.
Dlaczego? Chyba głównie
dlatego, że chcemy
wiedzieć, czy dana osoba
sobie poradzi i jak długo
będzie w stanie
wytrzymać. A może
roniąc łzy,
z bólem serca zrezygnuje, twierdząc,
że nie wytrzymuje
tęsknoty za rodziną?
Eda Stafforda
chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.
To były kapitan armii
brytyjskiej, który zasłynął
głównie tym, że
pokonał pieszo szlak
wzdłuż
całej długości
Amazonki. To mu jednak nie wystarczyło.
Jak sam wyjaśnia we
wstępie do książki,
będąc
na fali popularności i
podziwu, postanowił
zrobić coś
jeszcze bardziej spektakularnego. Tym samym narodził
się pomysł,
by spędzić
na bezludnej wyspie 60 dni. Jak zrobił
tak powiedział i oto
uzbrojony tylko w kamerę,
bez ubrania, narzędzi, o
wodzie i jedzeniu nie wspomnę,
bohater w roku 2012 ląduje
na jednej z wsyp Fidżi,
gdzie rozpoczyna się jego
robinsonada.
Książka
Poza cywilizacją
jest zapisem jego przeżyć
i starań, by zrobić
to co sobie założył
i ukazuje nam rzeczy, których wyprodukowany na tej podstawie program
nie miał. Jak przyznaje
Stafford, do kamery często
starał się
robić dobrą
minę do złej
gry, oprócz tego w żadnym
programie nie da się
pokazać rozterek
wewnętrznych bohatera,
wątpliwości,
które raz po raz go nawiedzały
oraz tysiąca drobiazgów,
które przelatywały mu
przez głowę.
Szczerze i bez fałszywej
skromności, a często
nawet ze sporą dawką
krytycyzmu, Stafford opowiada o swoich lękach,
obawach i staraniach, mając
do dyspozycji tylko własną
pomysłowość
i dwie ręce. W kolejnych
rozdziałach opisuje
poszukiwania wody i jedzenia, organizowanie sobie schronienia oraz
starania o to, by jego pobyt na wyspie był
nie tylko walką o
przetrwanie, ale też o
zachowanie pewnego poziomu ewolucyjnego wspomnianej już
bytności w dziczy.
Nie wiem, czy to
przygotowanie wojskowe, czy wrodzony upór, ale biorąc
pod uwagę okoliczności,
Ed radzi sobie całkiem
nieźle. Oczywiście
nie obywa się bez
porażek, poważnych
uszczerbków na zdrowiu fizycznym, jak i psychicznym, ale generalnie
bohater daje sobie radę,
by pod koniec wyprawy stwierdzić,
że za nic w świecie
nie powtórzyłby tego po
raz drugi. Nie przeszkodziło
mu to w następnych latach
zabrać się
za kolejne projekty dotyczące
głównie przetrwania w
najtrudniejszych i najmniej przyjaznych dla człowieka
miejscach świata. Jak
widać weszło
mu to w krew i stało się
sposobem na życie.
Książka
z pewnością
spodoba się fanom samego
Stafforda, Beara Gryllsa czy Gadiela Sancheza Riviery. Zawiera wiele
ciekawostek i udowadnia, że
faktycznie tego typu wyczyny są
możliwe, aczkolwiek
wymagają odpowiedniego
przygotowania zarówno fizycznego, jak i psychicznego, na co uwagę
zwraca nam sam już epilog
książki.
Poza
cywilizacją to
taka współczesna wersja
Robinosna Cruzoe z tym, że
mamy pewność, że
po pierwsze wydarzył się
ona naprawdę, a po drugie
nie zawiera żadnych
ubarwień, złagodzeń
czy banałów. Po jednej
stronie mamy dziką
przyrodę, w gruncie
rzeczy bardzo nieprzyjazną
człowiekowi, a po drugiej
owego człowieka, który z
uporem godnym maniaka pokonuje własne
ograniczenia i stara się
choć w małej
części tę
przyrodę poskromić.
Edyta Krzysztoń