Dziś
będzie krótko, bo zwyczajnie czuję zniechęcenie na samą myśl,
że jednak wypada napisać parę słów na temat mojej ostatniej
lektury, a tak się niefortunnie złożyło, że dawno nie czytałam
tak beznadziejnie słabej książki. Emil Cioran był zdania, że
\”książka powinna w duszy czytelnika wywoływać obrażenia\”.
Twór Lavinii Petti właśnie to robi z odbiorcą – i, wbrew
intencjom rumuńskiego pisarza i filozofa, nie jest to komplement.
\”Złodziej z mgły\” to bzdurna, chaotycznie pomyślana,
koślawo skonstruowana, źle napisana książka, naszpikowana
motywami rodem z Zafona, Gaimana, Carrolla, a nawet – o zgrozo! – z
Bułhakowa, ale przetworzonymi tak żałośnie nieumiejętnie,
potraktowanymi tak powierzchownie, banalnie i wtórnie, że każdy,
kto zna, lubi i ceni prozę wyżej wymienionych klasyków, powinien
zazgrzytać ze złości zębami – podobnie jak ja na samo wspomnienie
debiutanckiej powieści niespełna 30-letniej Neapolitanki.
\”Złodziej
z mgły\” opowiada historię starzejącego się pisarza, Antonia
Marii Fonte, roztargnionego dziwaka i samotnika, niemal całkowicie
oderwanego od rzeczywistości, którego jedyną towarzyszką jest
kotka, a wyłącznym łącznikiem ze światem zewnętrznym – agent
literacki. Pewnego dnia, w stosie korespondencji od wielbicieli,
Antonio znajduje list sprzed piętnastu lat; jego nadawcą jest… on
sam, adresatką – nieznana mu kobieta o imieniu Geneve, którą – jak
wynika z listu – niegdyś kochał i utracił. Próbując rozwikłać
zagadkę tajemniczego listu, pisarz trafia do równoległego świata
zwanego Tirnail – Królestwa Rzeczy Utraconych, gdzie będzie musiał
podjąć poszukiwania własnej tożsamości, wspomnień i
przeszłości, skrywającej pewien sekret, kładący się cieniem na
jego życiu.
Zarys
fabuły brzmi intrygująco, nie przeczę, w koncu to właśnie on, w
połączeniu z nawiązaniami do prozy Zafona, Gaimana czy Carrolla
przekonał mnie do lektury, ale uwierzcie mi, że to wszystko, co
można dobrego powiedzieć o literackim debiucie Lavinii Petti.
Próżno
w \”Złodzieju z mgły\” doszukiwać się głębszych
powiązań z prozą pisarzy, którymi inspirowała się włoska
autorka. Cechy charakterystyczne dla ich twórczości – oniryzm,
absurd, groteska, groza, baśniowość, tajemniczość, nostalgia,
bogata symbolika i metaforyka, kluczowe motywy: poszukiwanie własnej
tożsamości, próby rozliczenia się z przeszłością i odzyskania
utraconych wspomnień, nierozwikłane tajemnice kładące się
cieniem na życiu bohaterów – Lavinia Petti wykorzystała bez
odrobiny finezji, subtelności i polotu, ordynarnie i bez większych
ceregieli przenosząc je na grunt swojej powieści. Odniesienia i
aluzje do prozy wyżej wymienionych pisarzy – czy to w kwestii
konstrukcji fabuły, rozwiązań fabularnych, kreacji postaci
bohaterów, tematyki i motywów przewodnich, czy też budowania
klimatu lub wreszcie przesłania – są tak oczywiste, bezmyślnie
wtórne, nawiązujące w najbardziej podstawowej warstwie, że
zamiast stanowić wyzwanie dla czytelnika i zapewniać intelektualną
rozrywkę polegającą na rozszyfrowaniu ukrytych znaczeń i związków
z literackimi źródłami inspiracji, zwyczajnie irytują i
rozczarowują swoją dosłownością i powierzchownością. Co
gorsza, zostały one wplecione w kompletnie nieprzemyślaną,
nieskładną, chaotyczną fabułę, najeżoną nielogicznościami i
okraszoną dziwacznymi, wydumanymi, pseudofilozoficznymi
przemyśleniami autorki, co w zestawieniu z oryginalnością, głębią
i fabularnym bogactwem twórczości literatów, na której Włoszka
próbuje się wzorować, wypada nad wyraz żałośnie. Wymieszanie
motywów, fabularny chaos i brak logiki, drewniani, nieautentyczni
bohaterowie, dialogi jak ze szkolnego wypracowania, pseudomądrości
pisane ze śmiertelną powagą emo gimnazjalistki, za grosz
oryginalności i wrażenie, że sama autorka kompletnie nie panuje
nad fabułą, gubiąc się w jej zawiłościach, a przede wszystkim –
koszmarny warsztat i styl egzaltowanej nastolatki, uczyniły lekturę
nużącą, męcząca i skrajnie irytującą. Lavinia Petti porwała
się z motyką na słońce; każdy aspekt jej literackiego debiutu
woła o pomstę do nieba: autorka (jeszcze) nie potrafi wymyślić
spójnej, zajmującej historii, nie wie, co tak naprawdę chce
przekazać swoim czytelnikom, miota się, próbując dorównać swoim
literackim ideałom, co zaowocowało książką wyjątkowo
nieautentyczną, niestrawną i niedojrzałą. Jej lektura okazała
się zwyczajną stratą czasu, nie polecam, wręcz odradzam. Czas
potrzebny na przebrnięcie przez niemal pięćset stron tego tworu
można spożytkować znacznie, znacznie lepiej.
Karolina Małkiewicz