Z filmami klasy B jest tak, że albo w ciekawy sposób bawią się
konwencją, albo powielają banały do granic wytrzymałości widza, albo, starając
się potraktować temat w sposób poważny, doprowadzają za sprawą marnego
scenariusza do niezamierzonej parodii. Tak, zdaję sobie sprawę, że zbytnio
upraszczam, ale to dla mnie taki osobisty wyznacznik tego typu filmów. Obraz z
Robertem de Niro zdecydowanie zalicza się do tej drugiej kategorii. Dobrze,
przyznaję także, że ja też, jak 99% widzów, zainteresowałam się
\”Człowiekiem mafii\” wyłącznie z powodu obsady. To jednak jedyne, co
twórcom filmu się udało – tak rozdysponować niemały budżet, aby ktokolwiek tę
produkcję obejrzał.
Vaughn (Jeffrey Dean Morgan) pracuje w kasynie jako krupier.
Jego właścicielem jest mafiozo – Frank Pope (Robert de Niro). Szef chciał
kiedyś, aby Vaughn stał się jego prawą ręką, lecz ten nie chciał zgodzić się na
zabijanie ludzi na zlecenie. Wybrał więc normalną pracę za psie pieniądze.
Niestety, jego córeczka jest poważnie chora. Vaughn zadłuża się u kogo może,
ale nadal nie starcza mu pieniędzy na operację. Prosi więc Pope\’a o finansową
pomoc. Odpowiedź może być tylko jedna – w biznesie, szczególnie tym
nielegalnym, zasady są proste i jasne. Zdesperowany ojciec z jednym z
ochroniarzy kasyna postanawia je obrobić. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z
planem i złodzieje kończą swoją przygodę w autobusie z ludźmi, których muszą
wziąć za zakładników.
\”Człowiek mafii\” (co zresztą jest bardzo kiepskim
przykładem przetłumaczenia tytułu filmu) to trochę połączenie kina noir, kolejnej odsłony
\”Speed\” (mamy przecież jazdę autobusem przez większość filmu) i
wyciskacza na łez o tym dobrym, który przez przypadek trochę stał się złym
(oraz o tym złym, który w końcu odkrył w sobie serce). Scenariusz to jedna
wielka kalka produkcji, które oglądaliśmy już nie raz, nie dwa. Przy czym kalka
bardzo średnio zrealizowana. Ale o tym za chwilę. Najgorsze, co spotkało tę
fabułę to absolutny brak logiki. Najpierw dostajemy opowieść na poważnie – o
tragedii ojca, który zmuszony jest ratować swoją córkę i musi wobec tego podjąć
desperackie kroki. Potem, w miarę rozwoju historii, a tym bardziej, gdy zostaje
zaserwowany końcowy twist, czujemy trochę jakbyśmy oglądali bardzo biedną
wersję obrazu Guya Ritchiego. Nie dość, że dziur logicznych tutaj co nie miara,
to jeszcze brak konsekwencji rzuca się widzowi na twarz (nawet nie w oczy…).
Główny bohater to typowy dzielny facet, który niegdyś zbłądził,
ale w gruncie rzeczy ma bardzo dobre i duże serce. Walczy o ważną sprawę, o
życie córki, dobrze traktuje zakładników, staje w ich obronie – nie można więc
oceniać go źle. Paradoksalnie to najbardziej szlachetna postać ze wszystkich
(obok policjantki, która woli wierzyć przestępcom niż własnym zwierzchnikom –
co ostatecznie okazuje się słusznym posunięciem). Mimo tego, że wzruszające
momenty oddające relację ojca z córką mogłyby wnieść ten film na poziom wyżej,
wcale tego nie robią. Ostatecznie to oklepane motywy, które wykorzystując
twórcy chwytający się brzytwy.
Z plakatu filmu rzucają się wszystkim znane, głośne nazwiska.
Czy zatrudnienie popularnych aktorów daje jednak gwarancję sukcesu? Absolutnie
nie. Robert de Niro po raz kolejny gra tę samą rolę. Trochę wygląda to tak,
jakby parodiował w nieudolny sposób siebie ze swoich najlepszych ról z kina
Scorsese. Jeffrey Dean Morgan, jak zawsze hipnotyzujący i charyzmatyczny,
całkiem ciekawie wypada w momentach, w których walczy ze swoimi emocjami lub
czuje się bezsilny. Jednak nie oszukujmy się – wielkiego pola do popisu tutaj
nie miał. O reszcie aktorów właściwie nie warto wspominać, ponieważ ani ich
bohaterowie nie są charakterystyczni, ani ich gra nie pokazuje szczególnego
poziomu umiejętności.
Powiedzieć o \”Człowieku mafii\” \”średniak\” to
zbyt wiele. Nie dość, że fabuła udaje zlepek jakichś niezbyt udanych filmów sensacyjnych,
to w dodatku został on beznadziejnie zrealizowany. Sceny akcji rozczarowują
swoim poziomem, wizualnie nie ma nad czym się zachwycać, ba, nawet trudno tutaj
mówić o prawdziwej dynamice. Niestety, nie znajduję chyba żadnego powodu, aby
ten film Wam polecić. No, chyba, że oglądaliście \”Grey\’s Anatomy\” i
uwielbiacie Jeffreya Deana Morgana. Tak, to może jedyny logiczny, sensowny
powód.