Ta książka trafiła na dobry czas. Akurat
skończyłam studia, a dokładniej… filologię rosyjską.
Poświęconą historii kultury rosyjskiej \”od Tołstoja do
Sołżenicyna\” propozycję Sołomona Wołkowa postanowiłam więc
potraktować jako powtórkę z ostatnich pięciu lat. Liczyłam na
pigułkę z kultury minionego wieku, okraszoną nutą polityki. Zaraz
się przekonacie, co dostałam.
\”Czarodziejski chór\” jest wydany skromnie
i ładnie. Nic nie rozprasza, najważniejsza jest treść, nie forma.
Treść owa też wydaje się uporządkowana i przemyślana. Autor
prowadzi nas przez najnowszą historię rosyjskiej kultury i jej
związków z władzą. Rozpoczyna – co znamienne – od Lwa
Tołstoja. Pisarz kojarzony przede wszystkim z dziewiętnastym
wiekiem w ostatnich latach życia poświęcił się filozofii
(szczególnie etyce), co w połączeniu z jasnym stanowiskiem
ideologicznym uczyniło z niego nie lada oponenta dla cara. Wołkow
nie bez kozery zaczyna swoją opowieść właśnie od hrabiego z
Jasnej Polany, nie zaś od Puszkina, który, choć niewątpliwie
związany z władzą, nie znalazł skutecznego sposobu
przeciwstawienia się carskiemu samodzierżawiu.
W dalszej części książki Wołkow rysuje
panoramę życia kulturalnego i społecznego najpierw w przededniu
rewolucji, później w ogarniętej wojną domową Rosji, wreszcie w
Związku Radzieckim. Nie skupia się, co często bywa bolączką
opracowań dotyczących kultury, na jednej dziedzinie, z równą
uwagą traktuje muzykę, literaturę i film. W mniejszym stopniu
uwzględnia sztuki plastyczne, być może ze względu na to, iż w
tej akurat dziedzinie kultury rzadziej zdarzały się wyraziste
starcia na linii artysta ? władza. Czytelnik niewtajemniczony w
delikatną materię siateczki powiązań kultury i polityki ZSRR jest
prowadzony za rękę. Wołkow cierpliwie wyjaśnia, kto na
kulturalnej scenie grał pierwsze skrzypce, a kto znalazł się tam
przypadkiem. Historię ubarwia ciekawostkami z życia elit – i z
życia władzy. Momentami zdaje się ze zrozumieniem pochylać nad
losami sekretarzy generalnych, co też jest zjawiskiem rzadkim w
podobnych opracowaniach. Wołkow nie tyle usprawiedliwia władze, co
próbuje zrozumieć kierujące nimi motywy i cechy charakteru, które
sprawiły, że Stalin czy Chruszczow postępowali w dany sposób.
Tyle plusów \”Czarodziejskiego chóru\”.
Część poświęconą minusom rozpocznę od
cytatu: \”[muzyka, balet i teatr] często wydają się stanowić
terra incognito dla historyków, którzy zdają się zbyt
polegać na ekipach współpracujących z nimi researchów, w efekcie
dopuszczając się skandalicznych pomyłek\” (strona 6). Na
podstawie takiej oceny można wysnuć wniosek, że Wołkow pomyłek
się nie dopuszcza. Tymczasem jego piętą achillesową okazują się
fakty dotyczące literatury. Mamy więc pomyłki w datach napisania
utworów, pomylone osoby (w jednym z akapitów Lew Gumilow w
tajemniczy sposób z syna Anny Achmatowej przemienił się w jej
męża), ale także błędy większego kalibru. Sprowadzenie Zinaidy
Gippius, jednej z najbardziej wpływowych kobiet literatury Srebrnego
Wieku, do bycia żoną Mierieżkowskiego i rudowłosą pięknością,
jest zwyczajną ignorancją. To jednak dopiero wierzchołek góry
lodowej.
Największym problemem, utrudniającym odbiór
tej książki, jest wyzierająca spomiędzy stron buta autora.
Uważam, że pisanie o kulturze wymaga pewnej wrażliwości i
empatii, której Wołkowowi zwyczajnie brakuje. Jest w swoich ocenach
kategoryczny, zbyt kategoryczny, jakby zapominając, że każdy medal
ma dwie strony. Co wybacza władcom, bezlitośnie punktuje u
artystów. Majakowskiemu zarzuca, iż ten popełnił samobójstwo,
kiedy \”łatwiej był umrzeć niż żyć\”. Achmatowej wielokrotnie
wytyka przesadną egzaltację i teatralizację życia, Cwietajewej –
nieszczerość deklarowanej apolityczności (nie sądzę, by
potępienie nazizmu jako ideologii implikowało zaangażowanie
polityczne; może to być zwyczajnie ludzka niezgoda na zbrodnie
systemu). Co najgorsze, rozmiłowany w czarno-białym postrzeganiu
rzeczywistości Wołkow sam sobie wydaje się obiektywny, o czym
świadczy cytat ze wstępu: \”[Josif Brodski] powiedział mi kiedyś,
że swój ?status kulturowy? w Nowym Jorku zwykł przyrównywać
do sytuacji obserwatora znajdującego się na szczycie wzgórza, skąd
roztacza się widok na oba zbocza [tj. świat Zachodu i blok wschodni
? dop. JK]\” (strona 7). W przypadku autora rolę odgrywa raczej
perspektywa wertykalna. Z perspektywy kilkudziesięciu lat łatwo
ferować wyroki i prawić kazania, jak należało postępować
słusznie. O wiele trudniej wyobrazić sobie siebie w skórze tamtych
artystów, rozdartych między własnym sumieniem a pragnieniem bycia
docenionymi. Takiej próby Wołkow nawet nie podejmuje. Zazwyczaj nie
zwracam uwagi na notki biograficzne i opisy na tyle okładki
(zwłaszcza gdy książka w jakikolwiek sposób tyczy się Rosji),
ale w tym przypadku nie sposób nie odnieść się do fragmentu: \”to
od niego [tj. od Wołkowa] (…) Rosjanie w Rosji dowiadywali się o
życiu kulturalnym swego kraju\”. Niestety, idealnie współgra on z
postawą prezentowaną przez autora na kartach \”Czarodziejskiego
chóru\”. Dla mnie ten brak empatii, brak zrozumienia dla głównych
bohaterów jest w przypadku tekstów poświęconych historii kultury
dyskwalifikujący.
Złą pracę wykonał też tłumacz. Zdania są
sztywne, niektóre terminy – błędnie przetłumaczone. Chwyt \”udziwnienia\” stał się nagle niezrozumiałym \”odswojeniem\”.
Tłumacz ma też wyraźne problemy z rosyjskimi imionami i
nazwiskami. Przywykłam do błędów transkrypcyjnych (Mierieżkowski
został Mereżkowskim), ale zdumiała mnie niekonsekwencja w
przekładzie/transkrypcji imion. Mamy więc w książce Aleksych i
Aleksiejów, Konstantych i Konstantinów, mamy też wspomnianego już
Mereżkowskiego/Mierieżkowskiego, który na przestrzeni dwóch stron
jest raz Dmitrijem, a raz Dymitrem. Wypadałoby się zdecydować na
jedną wersję.
Mimo wszystkiego, co napisałam wyżej, polecam
tę książkę. Polecam ją tym, którzy chcieliby się dowiedzieć o
kulturze rosyjskiej czegoś wykraczającego poza \”poziom
podstawowy\” i nie wiedzą, od jakiej lektury zacząć. Praca
Wołkowa to dobry przewodnik, jeżeli dla kogoś wartość
merytoryczna jest ważniejsza od tonu autora. To, co ja uznałam za
zasadniczą wadę, dla innego czytelnika może być całkowicie
nieistotne.
Joanna Krystyna Radosz