Każdy ma swoje tajemnice, każdemu zdarza się również składać obietnice ukochanym osobom? Zdarzają się jednak sytuację, w których tajemnica i obietnica z przeszłości stają się brzemieniem tak wielkim, że trudno je nieść. Właśnie taką sytuację opisała w swojej książce \”Na imię jej Rose\” Christine Breen.
Iris Bowen uważano za piękność z jej burzą rudych loków i pięknymi rysami twarzy. Tak było kiedyś, bo obecnie ta ogrodniczka i matka adoptowanej Rose stara się żyć normalnie po śmierci męża. Kiedy jednak powstaje przypuszczenie, że kobieta może być śmiertelnie chora, zaczyna uwierać ją przyrzeczenie złożone mężowi na łożu śmierci: że odnajdzie biologiczną matkę swojej adoptowanej córki.
\”Na imię jej Rose\” wydaje się być książką, która powinna zabrać czytelnika na emocjonalny rollercoaster. Przecież ta historia wydaje się być do tego stworzona: oto mamy wielką obietnicę, o której jednocześnie nie wie nikt poza Iris. Mamy córkę, która jest prawdziwą dumą ukochanej mamy – a jednak także ona nosi swoje tajemnice i nie wszystko mówi najbliższym jej osobom. Mamy wielką miłość i wielki żal. A jednak przez całą lekturę miałam wrażenie, że czegoś tej książce zwyczajnie brakuje.
Nie znalazłam w tej książce tego, czego oczekiwałam: za dużo tu było powierzchownego podejścia do sprawy. Liczyłam, że dostanę pogłębioną charakterystykę bohaterów, że będę musiała dociec i zrozumieć motywy ich postępowania, a tymczasem nic takiego się nie działo. Zabrakło mi też emocji, o których pisałam w poprzednim akapicie, choć nie twierdzę wcale, że całą powieść odarto z jakichkolwiek uczuć, które wzbudza w czytelniku. Ale jest tego zdecydowanie za mało.
Szkoda, bo sama historia jest naprawdę ciekawa i zajmująca, co sprawia, że nie męczymy się specjalnie podczas lektury. Autorka całkiem sprawnie posługuje się też warsztatem pisarskim, więc wszystko jest całkiem dynamiczne i realistyczne, co sprawia, że momentami powieść naprawdę wciąga… ale niestety w innych te same elementy wyraźnie kuleją.
Choć z książką Christine Breen zapoznałam się z dużą dawką zainteresowania i ciekawością, to nie mogę jednak ocenić jej jako powieści wybitnej czy nawet bardzo dobrej. Momentami odniosłam wrażenie olbrzymiej powierzchowności i podejścia do tematu \”po łebkach\”. Oczywiście, książkę można przeczytać, ale nie stawiając sobie wobec niej zbyt wysokich wymagań.
Dominika Brachman