Olga Rudnicka
bezapelacyjnie zajmuje jedno z najwyższych miejsc na liście moich
ulubionych twórców. Jest piękna, młoda, niesamowicie utalentowana
i każda jej książka odnosi sukces, ale… Po lekturze Były
sobie świnki trzy nasuwa mi się
pytanie, czy Rudnicka jeszcze się rozwija? Powyższe ale
nie pojawiło się w wyniku
mojej niechęci do najnowszej powieści autorki, ale raczej z obawy,
która z kolei wykluła się na podstawie spostrzeżenia, że
wszystko to co wyczytałam na kartach Świnek
było owszem rozbrajające i przezabawne, ale też wtórne. Powrócę
jeszcze do tego, najpierw jednak poznajcie Jolkę, Martusię i
Kamę…
Trzy
przyjaciółki posiadające przynajmniej trzy cechy wspólne, czyli
pieniądze, wrednych mężów i intercyzy. Powoli zaczynają być
znużone byciem dodatkiem do wspaniałego, pełnego zawodowych
sukcesów i młodych kobiet, życia swoich ślubnych. O rozwodzie nie
ma sensu wspominać bowiem żadnej z nich nie marzy się bycie wolną
ale biedną rozwódką. Jednak status zabezpieczonej życiowo wdowy
to co innego… Tylko jak pozbyć się paskudnych mężulków tak by
nikt niczego się nie domyślił?
Były sobie świnki
trzy to opowieść o tym, czym
mogą się skończyć pozamałżeńskie harce, tym bardziej jeśli
mąż zaniedbuje żonę, a pożycie małżeńskie już dawno
przestało być satysfakcjonujące nawet dla materaca. Tyle że w tej
powieści mężowie to naprawdę totalne dupki, a żony to mniej lub
trochę bardziej rozgarnięte trzpiotki. Szczerze powiedziawszy,
miałam duży kłopot z tym by przekonać się do głównych
bohaterek, a przecież to właśnie im miałam kibicować.
Ostatecznie historia naprawdę mnie wciągnęła, a szalone trio
przestało mi działać na nerwy, choć przez całą lekturę
musiałam przymykać oko na pewne ich głupoty.
Cały
absurdalny humor i szaleństwo zawarte w książkach Rudnickiej
opiera się właśnie na bohaterach. Tu właśnie pojawia się kłopot
bo można odnieść wrażenie, że zaczynają być oni pisani na tzw.
jedno kopyto. Dużo
lepiej Rudnicka radzi sobie z tworzeniem postaci męskich, którzy są
bardziej różnorodni. Kobiety w jej powieściach są dość
stereotypowe. W przypadku Świnek są
trzy typy bohaterek: mądra ale zimna suka; głupia ale słodka i ta
niepozorna umiarkowanie inteligentna. Z drugiej strony historia tych
niepraktykujących wdów
naprawdę mnie rozbawiła i odstresowała, a cięty i błyskotliwy
sposób relacjonowania wydarzeń sprawił, że pochłonęłam ją
bardzo szybko.
Olga
Rudnicka posiada niewątpliwie swój unikatowy styl, przez co trudno
pomylić jej twórczość z czyjąś inną. Jest to ogromny plus,
szczególnie dla takich czytelników jak ja, którzy choć darzą
pisarza sympatią dawkują sobie jego powieści i dzięki temu nie są
w stanie nasycić się tym co powtarzalne. Reasumując nowa książka
młodej pisarki jest ciekawa i wciągająca, ale pokazuje też, pewne
schematy w jej prozie, które są oczywiste ale nie wpływają na
moją sympatię tak dla autorki, jak i jej kolejnych historii.
Pozostaje jeszcze pytanie, czy Rudnicka się rozwija? I tak, i nie.
Na pewno tworzy coraz ciekawsze i wielowątkowe fabuły, a
bohaterowie? Pozostaną już pewnie jej wizytówką.
Żaneta
Fuzja Wiśnik