Dyskusja o tym, co powinno wieść prymat nad
życiem ludzi: Kościół czy władza świecka, jest tak stara jak sam świat. Długo
można by przytaczać argumenty przeważające szalę na korzyść, czy to jednej czy
drugiej strony. Liczne przypadki w historii ludzkości dobitnie pokazały, że
opowiedzenie się tylko po stronie Kościoła lub tylko po stronie władzy
ludzkiej, zazwyczaj ma katastrofalne skutki. Uważam, że dobrze byłoby, gdyby te
dwie dziedziny naszego życia równoważyły się, bo prawdą jest, że potrzebujemy
obu. Negowanie potrzeb duchowych oraz tego, że człowiek musi funkcjonować w
systemie społecznym, jest zwyczajną głupotą.
Ten sam problem, tylko ujęty we współczesne ramy,
(i to już po raz drugi) pokazał w swoim filmie Harold Cronk. Główną bohaterką jest Grace Weasley, nauczycielka
w liceum, lubiąca swoją pracę i uczniów, nie wadząca nikomu, pełna pogody ducha
optymistka. Prywatnie zadeklarowana jako osoba wierząca i bardzo religijna,
opiekuje się swoim dziadkiem i generalnie jest zadowolona z życia. Wszystko gwałtownie się zmienia, gdy na lekcji
jedna z uczennic pyta o analogię pomiędzy naukami Ghandiego i Jezusa. Grace
udziela rzeczowej odpowiedzi, posiłkując się cytatami z Ewangelii. Ta właśnie
odpowiedź wywołuje burzę w szklance wody. Kiedyś uznana za nauczycielkę roku,
teraz Grace zostanie oskarżona o religijną nachalność, graniczącą wręcz z
fanatyzmem. W typowo świeckiej szkole, gdzie nie ma miejsca na kwestie związane
z wiarą, a wszystkie sprawy duchowe zręcznie się omija, wiara Grace wyda się
czymś szkodliwym i nie na miejscu. Ponieważ bohaterka nie zgodzi się
przeprosić, ani zaprzeczyć całej sytuacji, sprawa trafi na wokandę sądową,
gdzie momentalnie zyska niesamowity rozgłos.
Film na pewno spodoba się osobom wierzącym, nie
tylko ze względu na osobę Grace, ale też ujęty w nim problem. Z pewnością każda
osoba praktykująca znalazła się w swoim życiu w takiej sytuacji, gdzie musiała
się do tej wiary przyznać. Nie mam tu oczywiście na myśli jakichś głośnych
deklaracji, ale też sprawy drobne, takie jak wizyta duchownego w domu, obecność
na mszy świętej, potrzeba spowiedzi, czy przygotowanie do obchodów świąt
religijnych. Czyż nie są to małe wyznania wiary, w której nas wychowano? Być
może tak tego nie postrzegamy, ale tak właśnie jest. Wyobraźcie sobie, co by
było, gdyby ktoś inny z tego powodu groził wam utratą pracy, zszarganiem opinii
czy publicznym napiętnowaniem? Wydaje się to nie do pomyślenia. A jednak, gdy
rozejrzeć się dookoła, wyraźnie widać jak bardzo Kościół i to co z nim
związane muszą się dopasować do naszych czasów, chcąc jednocześnie pozostać w
naszym życiu.
Urodziłam się i wychowałam na przełomie lat 80/90
i uwierzcie mi, wtedy nikomu się nie śniło, o tym, by w Kościele śpiewać
świeckie pieśni, tańczyć, czy w ogóle wyjść z ławek. Obowiązywały sztywne
reguły i nikomu nie przyszło do głowy, żeby coś robić inaczej. A dziś? Kościół
wychodzi w plener. Organizuje szereg imprez religijno-kulturalnych, gdzie daje
się poznać jako bardziej przyjazny, tolerancyjny, liberalny. Wiara jednak
pozostaje tama sama, tylko trochę inaczej ją celebrujemy.
Film Harolda Cronka nie obfituje w żadne
drastyczne wydarzenia. Śledzimy proces Grace, jej wahania i rozterki, a w tle
wątpliwości i docieranie do wiary kilku młodych ludzi, którzy mają dość
laicyzacji i życiowej pustki. Jednak co najważniejsze, historia daje do
myślenia, wzrusza i pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie potęgowane muzyką
australijskiego (i chrześcijańskiego) zespołu Newsboys.
Polecam! Warto!
Edyta Krzysztoń