czekać na kolejną porcję przygód Jakuba Wędrowcza. Człowiek
zaczął już myśleć, że \”Trucizna\” była ostatnim tomem
przygód, ale Andrzej Pilipiuk jednak pozytywnie mnie zaskoczył.
Jaki Jakub Wędrowczy
jest, każdy widzi. Stary degenerat, wieśniak, prostak, wiecznie
pijany i ciągle pędzący bimber. Tak go widzą miejscowi policjanci
i zaciekli wrogowie – ród Bardaków. Jednak miłośnicy jego
przygód wiedzą, że to tylko powierzchowne i nieprawdziwe pierwsze
wrażenie. W rzeczywistości jest on krzepkim człowiekiem, który
wcale nie jest stary tylko po prostu mocno doświadczony a maść z
rozproszkowanej ukraińskiej viagry, wcieranej w ciało, utrzymuje go
w świetnej formie. Jego nieujarzmiony charakter ukształtowały
przygody które przeżywał, zaczynając już jako dziecko pomagające
swojemu ojcu. Potem sam zmagał się wieloma przeciwnościami.
Naturalnymi byli oczywiście Rosjanie i Niemcy, którzy przewalali
się przez nasz kraj ale akurat w Wojsławicach nie mogli być
zanadto hardzi.
Gdy wreszcie zniknęli,
Jakub brał się za rodzimych komuchów, a po upadku systemu za
próbujące się tworzyć gangi, kiboli, ekologów oraz miastowych,
którzy to często chcieli zakłócić jego spokojny wiejski żywot.
Pojawiły się też zagrożenia nienaturalne – duchy, wampiry,
ghule, zombie, czarownicy, klątwy, zmagania piekła i nieba, wiry
czasoprzestrzenne i inne parapsychiczne zjawiska. Nawet gdy
początkowo nie widać rozwiązania, jego bystry umysł potrafi je
wymyślić. Przeważnie nie szukał kłopotów – same go
znajdowały, a on radził sobie najlepiej jak potrafił, budując
swoją renomę specjalisty od ponadnaturalnych zagrożeń.
Najprzyjemniejsze w lekturze jest zwykle przyglądanie się temu w
jaki sposób on to wszystko robi. Zwłaszcza gdy towarzyszy mu
nieodłączny Semen Korczaszko – kozak wychowany jeszcze w carskiej
Rosji, który jest niezastąpionym kompanem do szabli i szklanki. Ich
dialogi podczas przygód i zdrowe chłopskie podejście zawsze
wywołują mój uśmiech na twarzy.
Pilipiuk kolejny raz
pokazuje swoje umiejętności zaskakiwania czytelnika, bystrej
obserwacji otaczającego świata i zabawnego przerabiania
popkulturowych motywów. Np. miejscowi policjanci tęskniący do
czasów MO i łupiący mandatami miejscowych mieszkańców, mimo
wszystko potrafią czasem wzbudzić sympatię swoją poczciwością i
rubasznością. Mają też swój rozsądek bo wiedzą że z
miejscowym egzorcystą nie można zbytnio zadzierać. Mamy też
sportretowanego nietypowego dozorcę, współczesną młodzież na
którą zawsze można ponarzekać, ekologów lub starego,
komunistycznego aparatczyka.
Ta część nie jest
powieścią jak \”Homo Bimbrovnicus\” ani nie ma w środku
gigantycznej noweli jak \”Pole Trzcin\” w \”Wieszać każdy może\”.
Podobnie do poprzedniego tomu opowiadania są niej więcej tej samej
objętości i tym razem jest ich 15 oraz jedno bonusowe,
zapowiadające trzeci tom przygód PRLowskich krwiopijców (\”Wampir
z KC\”). Mi chyba najbardziej przypadła do gustu historia o
szalonym profesorze, który tworzył niebezpieczne krzyżówki
gatunkowe. Była cudownie absurdalna i opierała się na cudownie
śmiesznych stereotypach i parodiowaniu doktora Frankensteina,
zwłaszcza gdy Kramarz mówił o serii bolesnych i odrażających
eksperymentów, które pogrzebią resztki jego człowieczeństwa.
Wspominany w niej był też mój ulubiony Zamość, więc od razu
nastrajała mnie optymistycznie. Innym ciekawym były przygody Semena
w liceum – zderzenie przeszłości z teraźniejszością. Wyprawa
do alternatywnego świata była bardzo fajna, bo lubię takie
klimaty. \”Róg obfitości\” zdradził prosty i w sumie dość
oczywisty sposób na odchudzanie. Że też wcześniej nie przyszedł
mi on do głowy.
Za to tytułowe
opowiadanie mnie zawiodło – było dość płaskie i miało
oczywiste zakończenie. Szkoda, bo uwielbiam książki o Conanie i
wydania Amberu, które namiętnie czytałem. A \”Źródło\” czy \”Trudny teren\” traciły pazur, ze względu na małą zawartość
samego Jakuba. Z żalem zauważam pewne zmęczenie tematem przez
autora. Widać powtarzalność wątków z poprzednich części, albo
całkowite pomijanie niektórych wcześniejszych opowiadań i
dokładnie odwrotne postępowanie bohaterów. Oczywiście wiem, że
cykl nie ma ścisłej ciągłości zdarzeń (choć teraz wspomniano
przygodę w Piekle), ale jak czytałem \”Ufoki\” w których
Pilipiuk zrobił z Jakuba kompletnego idiotę, to krzywiłem się z
niesmakiem. Widać, że pisarz się starzeje i zdarza mu się już
zamieniać satyrę na czyste narzekanie w stylu emerytów na ławeczce
w parku.
Te wady są jednak
pomijalne. Całość świetnie i szybko się pochłania (ale nie jak \”Pochłaniacz\” K.Bondy) i po wszystkim znowu żałuje, że to już
koniec. Naprawdę mam nadzieję, że na ciąg dalszy nie będę
musiał czekać aż do kolejnej olimpiady.
Piotr Konowałek