Przede
mną ciężkie zadanie. Cokolwiek napiszę o tej książce, będzie
banalne. Moje słowa będą brzmieć mdło, wobec słów dr Akiko
Mikamo. Zaraz opiszę książkę po przeczytaniu której moje całe
życie wydaje się nijakie, a problemy miałkie, bez żadnego
znaczenia. Ale jest to historią, którą należy znać. Opisuje ona
wydarzenia, które nigdy nie powinny się wydarzyć, a tym bardziej
powtórzyć. Jest głosem zabitych, okaleczonych, tych ze
zmarnowanymi szansami. W imię czego?
Na
początku trzeba przypomnieć, dlaczego w ogóle Ameryka zaatakowała
Japonię. Niemcy, Włochy i Japonia zawiązały pakt, w którego imię
wzajemnie się wspierały w swoich działaniach. Podobnie jak dwa
wspomniane kraje europejskie Japonia miała zapędy imperialne.
Potrzebowała surowców, aby zaspokoić potrzeby prężnie
rozwijającego się Cesarstwa. Wyspy, na których leży omawiany kraj
były pozbawione potrzebnych zasobów. Na pierwszy ogień poszły
Chiny. Działania Cesarstwa zaniepokoiły USA, których interesy były
zagrożone. Konflikt się zaogniał. Japonia, wiedząc, że Stany
Zjednoczone nie pozwolą na ekspansję Azji, zaatakowała Pearl
Harbor. To był tylko pokaz siły, wrogości i braku poszanowania
jakichkolwiek zasad. Na przykład tych, które nakazywały
zostawienie w spokoju państw neutralnych. Nie będę się tutaj
rozwodzić nad konsekwencjami, przebiegiem konfliktu. Powiem tylko,
że Japonia na swoich działaniach nie wyszła najlepiej.
Skapitulowała we wrześniu 1945 roku. Niecały miesiąc po ataku
jądrowym na Hiroszimę.*
W
książce poznajemy młodego chłopca. Shinji. Chłopiec chciał się
uczyć, niestety wojenna rzeczywistość ograniczała mu możliwości
rozwoju. Z opowieści wynikało, że Japonia bardziej interesowała
się działaniami wojennymi, niż swoimi obywatelami. Żywność była
wydzielana, brakowała wszystkiego. Do tego wydano rozporządzenie
według, którego domy w niektórych dzielnicach miały zostać
rozebrane. Wiele z nich było budowanych z drewna i papieru, co
powodowało poważne zagrożenie pożarowe, w przypadku ataku wojsk
amerykańskich. To nawet wydawało się rozsądne. Natomiast totalnie
nie mogę zrozumieć, że rodziny, które traciły swoje domostwa,
nie dostawały żadnej pomocy ze strony Cesarstwa. Nikt się nie
interesował, gdzie ci ludzie się podzieją. Na szczęście bohater
z ojcem mieli gdzie się schronić. Ale co z innymi? Dodam, że
władze wydały zakaz opuszczania miasta. Jedynie osoby starsze, czy
chore mogły dostać przepustkę. Tak jak macocha Shinji, która
zachorowała na marskość wątroby.
\”Pamiętam
długie chwile nabrzmiałej grozą ciszy, którą co chwilę
przerywały wrzaski, krzyki i skowyty dochodzące zza ścian
magazynu. Skowyty mówiły o bólu. Wrzaski – o rozpaczy. Krzyki –
o stracie bliskich.\”
W
dzień, w którym bohater z ojcem mieli rozbierać dom, nieco ponad
kilometr od nich została zrzucona bomba atomowa. W ciągu kilku
chwil Hiroszima zmieniła się nie do poznania. Większość
zabudowań zostało zmiecionych z powierzchni ziemi, a ludzie, którzy
przeżyli, żałowali, że tak się stało.
Autorka
bardzo sugestywnie opisuje tłumy poparzonych, pokaleczonych i
połamanych ludzi, które przemierzały miasto w poszukiwaniu pomocy
lekarskiej, wody, pożywienie i schronienia przed sierpniową
spiekotą. Wielu z nich jej nie otrzymało. Jestem w stanie
zaryzykować tezę, że większość mieszkańców umarło nie
doczekawszy się pomocy. Autorka opisywała także warunki, w jakich
była udzielana \”pomoc\”. Brak personelu, odpowiednich środków
jedynie przedłużał agonię. Nic w tym dziwnego. Nie było lekarzy,
środków opatrunkowych, wody pitnej, pielęgniarek, łóżek i tak
dalej. Bohater miał to szczęście, że pracował dla wojska. Został
zabrany do ośrodka zorganizowanego specjalnie dla pracowników tej
instytucji. A i tam nie było różowo. Od leżenia na deskach
nabawił się odleżyn, z braku znieczulenia miał przeprowadzona
operację na tak zwanego \”żywca\”. Swoją dawkę znieczulenia
oddał cierpiącej kobiecie. Gdy ludzie zaczęli zdrowieć, dała o
sobie znać choroba popromienna.
\”Gdy
urzędnik wręczył mi dokument, mój wzrok natychmiast przyciągnęła
jedna pozycja w opisie. \”Zgon z przyczyn nienaturalnych\” – tego
oto niezbyt zaszczytnego określono do rejestracji śmierci mojego
ojca. Aż zagotowałem się z gniewu. Po prostu zaparło mi dech w
piersiach, gdy przeczytałem ten banalny frazes. Mój ojciec stracił
życie bezpośrednio w wyniku wojny, był jedną z setek tysięcy
cywilnych ofiar konfliktu, który trwał wiele miesięcy dłużej,
niż powinien.\”
Ta
historia nie mówi tylko o cierpieniu i umieraniu. Bohater stracił
całą rodzinę, dobytek, ale znalazły się życzliwe dusze, które
wsparły w trudnych chwilach. Dzięki ich pomocy Shinji powoli
wychodził na prostą, miał dach nad głową, znajdował dorywcze
zajęcia. Na początek wystarczało, jednak to jego upór i
pracowitość sprawił, że zaczął prowadzić własną działalność,
był w stanie kupić dom, utrzymać siebie, żonę i trzy
córki.
\”Moje
życie leżało w gruzach, podobnie jak miasto wokół mnie. Trudno
podnieść się z tej ruiny. Tym mocniej, że nie miałem obecnie
rodziny. W Japonii rodzina to waluta. To bezpieczeństwo. Rodzina to
szacunek w oczach innych ludzi. Po rodzinie poznaje się człowieka i
jego miejsce w świecie. Samotny, osierocony przez wojnę, bez
rodziny, która przemówi w moim imieniu, znaczyłem niewiele więcej
niż uliczny szczur.\”
Ciekawą
rzeczą jest to, że nie obwiniał wrogiego państwa o swoje
nieszczęście. Potrafił nawet podziwiać pilota, który zrzucił
pamiętną bombę. Oskarżał swój własny kraj o to, że
doprowadziły do ruiny i prowadziły wojnę, której nie można było
wygrać. Powiem szczerze, że to moje pierwsze spotkanie z Japonią.
Ciekawie było poznać ludzi tak różnych od współczesnych
europejczyków. Z opowieści narratora wyłoniłam parę cech, które
definiowały Japończyków. To duma, ale i pokora, karność. Nie
mniej istotne było przywiązanie do tradycji i rodziny, upór, czy
wdzięczność.
\”–
Akiko, nie można nienawidzić Amerykanów. Owszem, zrzucili na nas
bombę, ale nie można obarczać ich winą. Trzeba spojrzeć szerzej
na to, co działo się wtedy na świecie. Winna jest sama
wojna.\”
Autor
opisu z tyłu okładki twierdzi, jakoby dr Akiko Mikamo napisała tę
książkę, aby udowodnić czytelnikom, że nawet wrogowie mogą stać
się serdecznymi przyjaciółmi. Nie bardzo rozumiem tę tezę.
Sądziłam, że amerykanie w jakikolwiek sposób będą naprawiać
szkody wyrządzone przez siebie. Nic takiego nie było. Czasem
przeprowadzali badania, które miały mówić o wpływie
promieniowania na organizm ludzki, ale nawet nie leczyli chorych
(powszechne ubezpieczenie wtedy nie istniało). Nie zauważyłam
żadnego motywu, który by udowadniałby tę teorię.
Uczymy
się w szkole o amerykańskich atakach jądrowych na Japonię. Data,
miejsca. To wszystko. Europejczycy nie interesują się tym
wydarzeniem. Ktoś kiedyś zrzucił bombę atomową w jakimś kraju.
Koniec. Z historii takich jak ta współczesne pokolenie może
wyciągnąć lekcję. Mam nadzieję, że to zrobi. Nie wiem, czy jest
to zasługa lekkiego pióra autorki, czy umiejętności tłumacza,
ale książkę połknęłam. Ciężko mi było się od niej oderwać,
choćby na chwilę.
Agata Róża Skwarek
*Chciałabym zauważyć, że jestem historycznie niepełnosprawna. Wiedzę czerpałam z Internetu. Głównie z serwisu wikipedia.pl. Za wszelkie niezgodności przepraszam.