Jest to książka o – a jakże! – trzmielach. A właściwie nie tylko, bo skomplikowane zależności ekosystemu nie pozwalają na rozważania nad jednym gatunkiem w oderwaniu od reszty. A przynajmniej nie wówczas, gdy chodzi o \”zapylacze\”. I właśnie te zależności zachodzące w przyrodzie – czasem dziwaczne i niebywałe – chyba mają szczególne znaczenie dla Goulsona. W książce przytacza na ten temat ciekawe anegdotki i wypowiedzi o tym, jak na przykład posiadanie przez stare panny kotów przyczynia się – pośrednio poprzez wpływ na populację trzmiela – do wyżywienia armii. Oczywiście książka nie zasadza się na plotkach, żartach i anegdotach. Autor na podstawie własnych obserwacji i wyników badań innych uczonych przedstawia skutki ginięcia populacji trzmiela, a także zagrożenia związane z jego pojawieniem się w nieodpowiednim dla siebie zakątku Ziemi. Pisze też o przyczynach i zagrożeniach dla owadów, pośród których największą katastrofą dla trzmielego rodu zdaje się pojawienie Adolfa Hitlera – i tu już nie ma mowy o anegdotycznym charakterze informacji, jest smutna prawda.
Oczywiście o trzmielach jako takich autor ma również dużo do powiedzenia. Wielu rzeczy nie domyśliłabym się na podstawie swoich amatorskich obserwacji tych niesamowicie spokojnych żyjątek. Bo rzeczywiście spokojne to one są – zazwyczaj. Są jednak sytuacje, gdy muszą pokazać żądło – i to bynajmniej nie tylko w przypadku bezpośredniego zagrożenia życia. I tu rozpoczyna się nieprawdopodobna opowieść o społecznej hierarchii gniazda, zewnętrznych i wewnętrznych zagrożeniach oraz obyczajowości co najmniej dziwacznej jak na ludzkie standardy. Zaskakujące są opisy zdolności trzmiela, choćby sposobu w jaki odnajduje on drogę do gniazda czy ocenienia zasobności kwiatów. Zasady dziedziczenia z kolei to nieco nudnawy wątek w książce, niemniej skutki zawiłości pokrewieństwa u trzmiela to świetny materiał na scenariusz do krwawej opowieści o bratobójczych walkach na szczytach władzy. Książka jest skarbnicą wiedzy nie do przecenienia.
Nieco deprymujące – no dobrze, szokujące – są opowieści autora z dzieciństwa umieszczone w obszernym wstępie. Tak, on też lubił obserwować trzmiele i inne żyjątka – obawiam się jednak że jego zamiłowanie wykraczało poza zdrowe normy. Nieco makabryczne choć wciągające historie o martwych zwierzętach, które znajdował jako mały chłopiec lub przyczyniał się ? zazwyczaj niechcący – do ich śmierci, to materiał trudny do przyswojenia. Opisy wypychanych własnoręcznie zwierząt, polowanie na ćmy, sekcje zwłok nie należą do najulubieńszych lektur miłośników zwierząt. Tu należy zaznaczyć, że jego dziecięce intencje były raczej dobre, ponadto po latach do swoich praktyk – przynajmniej do tych, gdzie ucierpiał jakiś osobnik dowolnego gatunku ? odnosi się z dystansem i naganą. Choć nie czaruje nas – praca \”badacza owadzich nogów\” czasem zmusza go do uszkodzenia, uśmiercenia czy utrudnienia życia jakiemuś trzmielowi. Pocieszającą jest myśl, że niejednokrotnie owo poświęcenie odbywa się w służbie ocalenia gatunku.
Dave Gouldson pisze z pasją i poczuciem humoru. A pasja ta dwoi się i troi, bo w opisywanych badaniach i eskapadach zawsze kroczy ramię w ramię z innymi zapaleńcami – doktorantkami, ochotnikami, psami tropiącymi. Zdecydowanie \”Żądła rządzą\” nie są zbiorem suchych faktów a relacją z działań na rzecz lepszego poznania mikroświata bzyczącego w trawie u naszych stóp. Relacją pełną zapachów, dźwięków i obrazów – nie zawsze przyjemną i sielankową, nie zawsze przepełnioną spektakularnymi sukcesami ? cóż z tego, gdy brutalność świata przyrody i niepowodzenia dają asumpt do rozważań nad istotą rzeczy i możliwymi przyczynami klęsk. Podczas czytania odniosłam wrażenie, że facet – pomimo trudności i okazyjnych niepowodzeń ? świetnie się bawi w swojej pracy. Może nawet lepiej niż ja na łące dziadka.