Nim jeszcze James Joyce czy Virginia Woolf napisali pierwsze słowo, nim idea wykorzystania strumienia świadomości w powieści zaświtała w ich głowach – ona, właśnie ona pierwsza przelała myśl w tak intymnej formie na papier, tworząc swoje największe dzieło – \”Villette\”. Charlotte Brontë. Pisarka niesprawiedliwie wrzucona do jednej szuflady z klasycznymi romansami, niedoceniona, odczytywana współcześnie przez pryzmat własnej płci. Jej powieści tymczasem kryją w sobie znakomity komentarz do zastanej rzeczywistości – komentarz z punktu widzenia kobiety epoki wiktoriańskiej, jednostki inteligentnej, ambitnej i utalentowanej, dla której najbardziej interesujące drzwi pozostawały zamknięte. Eryk Ostrowski przyrównał jej dzieła do \”Lalki\” Prusa – zgadzam się z tą opinią, choć w jej prozie jest jeszcze coś unikalnego, coś tak niepowtarzalnego jak linie papilarne. Ta niespokojna dusza wnikliwie obserwowała dany jej fragment świata wywlekając ból z własnych trzewi, niepokój z czarnych myśli i niezliczone pytania niezaspokojonego umysłu.
\”Villette\” to swoista kronika samotności. Samotności tak dogłębnej, że nawet wówczas, gdy los umieszcza bohaterkę w towarzystwie osób przyjaznych, narracja uzmysławia obezwładniającą powierzchowność relacji i demaskuje pozory bycia razem – ludzie są zawsze tylko obok. Główną bohaterką \”Villette\” jest Lucy Snowe, młoda kobieta usiłująca niekorzystne wiatry swoich losów uspokoić niezależnością, pracą i surową moralnością. Nie wyróżnia się urodą, pozycją, czarem. Jest raczej szarością stopioną z tłem, w której tli się jednak ogień niepokorny. To z jej perspektywy oglądamy świat, to ona nam go odmalowuje. Wchodzimy w jej zmagania ze smutną codziennością, gdzie każdą nadzieję gasi pech, przypadek czy jej własne surowe zasady – a ona zdaje się tylko mówić \”cóż, i to nie dla mnie\”. Nie żebrze, nie prosi, jest dumna, jest ponad słabostki, jest niezależna. Jednak jej wolność i niezależność leżą wewnątrz – pomimo ograniczeń i konieczności narzucanych przez jej położenie, przez normy i zasady których musi przestrzegać na zewnątrz, ona w sobie kryje pokłady niepodległości, własny kodeks moralny, którego nie pozwala złamać. Takie są chyba wszystkie główne bohaterki Charlotty Brontë, wszystkie w pewien sposób wyrażają jej zmagania z rzeczywistością, jej cichy wewnętrzny bunt.
W \”Villette\” Charlotte Brontë opisała osobiste doświadczenia, przede wszystkim niespełnioną miłość do żonatego mężczyzny – nieco zakamuflowaną, w powieści obiekt jej uczuć jest kawalerem, na drodze stają im zupełnie inne przeciwności. Odmalowała również – widzianą z własnej perspektywy – Brukselę, z każdą jej przywarą jaką zdołała dostrzec. Tu autorka dała upust swoim uprzedzeniom – niechęci do katolicyzmu, Francuzów – a zwłaszcza Francuzek. Uczennice pensji dla dziewcząt autorka obdarzyła najgorszymi możliwymi cechami – to plejada próżności, pychy, głupoty, wyrachowania i krnąbrności. Tę okrutną niechęć jednak kunsztownie ubrała w słowa. Brontë miała talent ujmowania charakterów opisywanych postaci w obrazowe portrety psychologiczne, ich cechy czyniąc jakąś mistyczną emanacją duszy. Analiza postaci, ich postaw, słabości, przywar i zalet to ciągły monolog, okno do wewnątrz, kontemplowanie człowieka wraz z całym jego życiowym bagażem. W swoich powieściach Charlotte zawsze umieszcza pośród opisywanych osób postać – zazwyczaj mężczyznę – która pod płaszczykiem nieprzyjemnych manier i nieatrakcyjnej powierzchowności kryje w sobie niepospolitą osobowość, wysokie morale i inteligencję. \”Villette\” nie jest tu wyjątkiem – odgadywanie monsieur Paula to rozplątywanie zagadki skomplikowanej ludzkiej natury.
Klimat książki jest niesamowity. To intymne obcowanie z klasyką, ze światem minionym, mającym pewne pozory fantastyczności – a nawet znamiona thrillera – acz zawsze wracające do materialnego, rzeczywistego, świata. I jak to jest napisane! Bogactwo języka miesza się z powściągliwością, stoicyzmem. Trudne dla psychiki bohaterki momenty opisane wymownie, obrazowo, bez histerii ale w sposób idealnie oddający brak panowania nad własnym umysłem.
Czy znajdujemy tam cień romansu, tak chętnie wiązanego z nazwiskiem Brontë? – cień tak, wszak pisała to młoda kobieta, z bagażem nieszczęśliwej miłości – ale to tylko jeden akord, jedna nuta w całej symfonii i opiera się raczej na odnalezieniu życzliwego człowieka, niekoniecznie w romantycznym znaczeniu. Być może dlatego \”Villette\” nie zyskała sobie tak wielu fanów jak \”Jane Eyre\” – poszukujący płomiennego romansu tu go nie odnajdą, a potencjalni zainteresowani tę genialną psychologiczno-obyczajową powieść – powieść, w której prawdopodobnie po raz pierwszy zastosowano strumień świadomości – ominą z lekceważeniem, nieświadomi wartości skarbu jaki ignorują. A to absolutne arcydzieło!
Iwona Ladzińska