GORSZY MIKOŁAJ
Kiedy światło dzienne ujrzał
pierwszy \”Zły Mikołaj\”, byłem prawie o połowę młodszy niż
aktualnie. Wtedy cały ten brudny, wulgarny humor mi się podobał.
Może znalazłem w nim coś niepoprawnie odważnego, może po prostu
pomogła moja niedojrzałość – trudno powiedzieć, nie pamiętam.
Wiem jednak, że druga część nie zrobiła na mnie już takiego
wrażenia.
Dokładnie rzecz ujmując, w chwili
premiery \”Złego Mikołaja\” miałem zaledwie 15 lat. Od tamtej
pory widziałem tę komedię ponownie pewnie przynajmniej ze dwa
razy. W chwili premiery sequela miałem już lat 28 i zdecydowanie
nie śpieszyło mi się do jego obejrzenia. W związku z coraz
wyraźniej dającą o sobie znać zimą i spowijającym świat
świątecznym nastrojem, postanowiliśmy niedawno z Alicją nadrobić
tę zaległość i dać \”Złemu Mikołajowi 2\” szansę.
W pierwszej chwili swój brak
entuzjazmu chciałem tłumaczyć tym, że może wyrosłem z tego typu
humoru. Później uświadomiłem sobie, że w sumie to nie do końca
tak – w końcu ubiegłoroczna \”Cicha Noc\” naprawdę mi się
podobała. Ba! \”Sausage Party\” i inne głupawe komedie \”dla
dorosłych\” też potrafią mnie rozbawić. Tymczasem przy drugim \”Złym Mikołaju\” uśmiechnąłem się albo zaśmiałem tylko
kilka razy. Nie zadziałały już też te wszystkie tanie chwyty,
bazujące na seksualności, które mogły podniecać moje
nastoletnie, dojrzewające ?ja?. Sequel po prostu mi zobojętniał.
Możliwe, że to faktycznie częściowo
kwestia mojego wieku, ale odnoszę wrażenie, że \”Zły Mikołaj 2\” zwyczajnie przegrywa w starciu z konkurencją, czyli innymi filmami w
swojej \”niegrzecznej\” kategorii. Część z nich jest bardziej
przemyślana i oryginalna, część wypada lepiej pod względem
odwagi w operowaniu kontrowersją. Zresztą, granice tego, co jest w
stanie szokować widzów zostały już dawno przesunięte, a twórcy \”Złego Mikołaja\” zdają się nie zdawać sobie z tego sprawy.
Kloaczny humor, wbrew pozorom, też wymaga wyczucia, którego tu
wyraźnie zabrakło.
Fabuła po raz kolejny skupia się
wokół Williego (w tej roli ponownie Billy Bob Thornton), który od
przeszło 10 lat nie pracuje już \”w branży\”. Może nie stał
się od razu dobrym człowiekiem, ale rabowanie sklepów w stroju
Mikołaja ma już dawno za sobą – przynajmniej do czasu, gdy
trafia na dawnego wspólnika, karła Marcusa (kolejny powrót, Tony
Cox) oraz swoją… matkę, Sunny Soke (graną przez Kathy Bates).
Szemrane trio nie darzy się ani sympatią, ani zaufaniem, ale
postanawia zewrzeć szeregi, by dokonać trudnego skoku. Celem napadu
ma być skarbiec fundacji charytatywnej, prowadzonej przez Regenta
Hastingsa (Ryan Hansen) i jego ponętną żonę Diane (Christina
Hendricks). Sytuację komplikuje dodatkowo pojawienie się Thurmana
Mermana (granego znów przez Bretta Kelly\’ego) – wciąż
niedojrzałego choć wyrośniętego już chłopaka, któremu przed
laty, jako dziecku, udało się przełamać pancerz cynizmu Williego.
Swoją drogą, główny bohater to w
zasadzie jeden z niewielu jasnych punktów tej części filmu. Willie
w wykonaniu Billy\’ego Boba Thorntona to wciąż życiowy nieudacznik,
złośliwiec i moczymorda, którego kojarzymy z poprzedniej odsłony.
Odniosłem tylko lekkie wrażenie, że tym razem ironiczne
zdystansowanie i swoiste zniechęcenie do świata, które
charakteryzują tę postać, było efektem nie tyle przemyślanej
kreacji aktorskiej, co autentycznej postawy wcielającego się w
Williego aktora. W niektórych scenach wyglądał, jakby po prostu mu
się nie chciało. Do pozytywów zaliczyć można też role kobiece,
zwłaszcza Christiny Hendricks, Kathy Bates i Jenny Zigrino (filmowa
ochroniarka, Gina De Luca). Pomimo uderzającej schematyczności i
pewnych mankamentów związanych z ich kreacjami, to właśnie one
wyróżniały się nieznacznie na tle reszty obsady. Zwłaszcza na
tle Tony\’ego Coksa i – przede wszystkim – Bretta Kelly\’ego,
którzy swoją przerysowaną grą posunęli się o parę tonów za
daleko, burząc i tak już wątłe decorum rubasznej komedii.
Niewątpliwie te drobne plusy nie są
zasługą reżyserii, która przypadła w udziale Markowi Watersowi.
Podczas seansu odniosłem wrażenie, że aktorzy grali bez pakietu
precyzyjnych wskazówek od reżysera, przez co do filmu zakradło się
sporo chaosu i przypadkowości. Zapewne częściowo jest to również
wina fabuły. Trudno bowiem uznać, by pojedyncze zabawne sceny czy
linie dialogowe składały się na dobry scenariusz. Co prawda nie ma
tu prostego powtórzenia historii z części pierwszej, a pewnie z
nią zbieżności uznać można nawet za miłe nostalgiczne
nawiązania, ale w ogólnym rozrachunku \”Zły Mikołaj 2\” zdaje
się zlepkiem przypadkowych pomysłów, zlepionych tylko po to, by
odciąć kilka kuponów od sukcesu poprzedniej odsłony. W efekcie,
po kilku dniach niemal zupełnie zapomniałem, o co w tym filmie
chodziło, a niewykluczone, że już kilkanaście godzin po jego
obejrzeniu miałbym z tym problem.
Jeśli potrzebujecie anty-świątecznego
filmu, na pewno znajdzie się przynajmniej kilka ciekawszych tytułów.
Gdyby się jednak zdarzyło, że wszystkie już widzieliście, to \”Zły Mikołaj 2\” jest komedią, która w ostateczności sprawdzi
się w tej roli. Jej zaletą jest to, że trwa niespełna półtorej
godziny, więc wyłączając mózg na czas seansu nie uśmiercicie za
wiele szarych komórek, a przy odpowiednim nastawieniu macie szansę
nawet nieźle się pobawić. Można obejrzeć, ale właśnie po to,
by po chwili bez żalu zapomnieć to, co się właściwie zobaczyło.
W innych okolicznościach lepiej zaserwować sobie jakiegoś
odgrzewanego kotleta – choćby poprzednią część \”Złego
Mikołaja\”, by przekonać się, czy po latach wciąż bawi tak
samo.
Kamil Jędrasiak