Jestem szczerze zawiedziona najnowszą powieścią Vi Keeland. Poprzednia książka autorki, jaką miałam okazję przeczytać, szalenie mi się podobała, a Show? Show zmiażdżyło moją idylliczną wizję uwielbienia względem Vi Keeland.
Książka w ogóle mnie nie wciągnęła. Przewracałam kolejne strony, brnąc przez tę mętną i nudną historię, trzymając jednocześnie kciuki, że a nuż pojawi się cokolwiek… COKOLWIEK, co uratuje moją opinię o tej powieści. Niestety cuda zdarzają się tylko w biblii, z ulgą odłożyłam Show po dotarciu do ostatniej strony.
Całość można określić mianem melodramatu, w dodatku kiepskiego. Zupełnie nie kupuję zamysłu na fabułę, a może bardziej ów wykonania? W każdym razie jej prowadzenie [fabuły] to istny labirynt, który bardziej irytuje niż ciekawi. Historia Kate i Coopera to pasmo większych i mniejszych dramatów, z wiadomym finałem. A najgorsze jest chyba to, że wszystko, WSZYSTKO!, można przewidzieć od początku do końca. Zero zaskoczenia. Zero \”wow factor\” jak to mówi Joanna Krupa. O emocje też trudno się doprosić. Po prostu nie ta Vi Keeland, jaką poznałam.
Kreacje bohaterów są płaskie. Wszyscy są bez wyrazu, bez czegokolwiek, jakby w pewnym momencie autorce zabrakło pomysłów i barw na ich nakreślenie. Cooper i Kate są nieziemsko irytujący, momentami wręcz infantylni – te ich przekomarzania… brrr… brat głównego bohatera, cóż… dupek pierwsze kategorii, który wzbudzał we mnie jedynie obrzydzenie nic poza tym. Jedynymi postaciami, jakie ratowały to Show, była przyjaciółka Kate, ale to trochę za mało, zważywszy, że to postać poboczna…
Do tej pory sądziłam, że Vi Keeland ma lekkie i przyjemne pióro, ale Show mnie zabiło. Nie mogłam uwierzyć, że wyszło spod pióra autorki. Mając na uwadze to, co czytałam wcześniej i to… jak niebo i ziemia… Tym razem zabrakło mi fantazji, lekkości, budowania napięcia i nastroju. Opisów, które pobudzałyby wyobraźnię. Zadziornych dialogów. Klapa.
A co do dialogów, już dawno nie miałam okazji czytać tak sztywnych, ale i infantylnych, dodam, że zupełnie bez polotu, jakby na siłę próbowano sklecić coś sensownego. Wyszło koszmarnie. Zabrakło jakichkolwiek emocji, które a) dałoby się poczuć, b) uwydatniłyby charakter postaci, chociaż, jeśli bohaterowie byli bez wyrazu, nie można wymagać by ich emocje i uczucia wylewały się z książki.
Jeszcze raz napiszę, że jestem ogromnie rozczarowana tym, co przeczytałam. Nadal nie dowierzam, że to TA Vi Keeland, która porwała mnie wcześniej. Niemniej wyrobione nazwisko się sprzeda. Fani kupią, bo to Vi Keeland, pytanie tylko, czy warto. Według mnie – nie warto, są ciekawsze tytuły na rynku.
Michalina Foremska