Bretania, XVIII wiek. Po latach spędzonych w klasztorze Héloďse (Adčle Haenel) wraca do rodzinnego domu. Matka (Valeria Golino) chce wydać ją za szlachcica z Mediolanu, by doprowadzić do ślubu musi jednak wysłać potencjalnemu narzeczonemu portret dziewczyny. Ta stanowczo odmawia pozowania, nie kryjąc swojej niechęci do planowanego zamążpójścia. Hrabina zatrudnia więc Marianne ((Noémie Merlant), która udając damę do towarzystwa ma stworzyć rzeczony obraz. Młoda malarka może jedynie obserwować Héloďse podczas spacerów, a następnie w zaciszu własnej sypialni malować z pamięci.
Francuski minimalizm sprawdza się najwyraźniej nie tylko w modzie, ale także w kinematografii. Portret kobiety w ogniu to obraz skrojony wprawdzie z najlepszej jakości materiału, niezwykle jednak oszczędnie, żeby nie powiedzieć ascetycznie – to filmowa mała czarna Chanel: prosta, naturalna, ale szalenia efektowna. Céline Sciamma korzysta z relatywnie niewielu środków filmowego wyrazu, zarówno w warstwie wizualnej, jak i, a może przede wszystkim, dialogowej. To ostatnie rzuca się w oczy zwłaszcza w zderzeniu z nowym serialem kostiumowym HBO Katarzyna Wielka, który obejrzałam niemal w tym samym czasie, co film Céline Sciammy, a w którym słowo \”miłość\” było przez aktorów odmieniane przez wszystkie przypadki, czasy i tryby. Francuska reżyserka, a zarazem autorka scenariusza, uniknęła, na szczęście, tego rodzaju przegadania, od pierwszych minut jej filmu widać, zresztą, że to nie słowo będzie w nim miało pierwszoplanowe znaczenie. To, co najważniejsze Céline Sciamma zawarła bowiem w warstwie niewerbalnej: wymianie spojrzeń między bohaterkami, mimice ich twarzy, ruchach dłoni, ułożeniu ciał. To w tym zamknięte zostało całe spektrum emocji, od nieśmiałej ciekawości, przez fascynację, do namiętnej, choć nie dramatycznej miłości. Hélo\’se i Marianne doskonale zdają sobie sprawę, że ich uczucie ma konkretną datę ważności i w świecie zdominowanym przez patriarchalne tradycje jest skazane na porażkę. Tak, widz od początku wie doskonale, jak skończy się ta historia, nie ma to jednak najmniejszego znaczenia, a rodzaj miecza Damoklesa wiszącego nad bohaterkami tylko przydaje tej opowieści mocy. Portret kobiety w ogniu zachwyca subtelnością i delikatnością, choć Sciamma nie stroni od fizyczności – nawet w scenach erotycznych widać jednak jej malarskie skłonności. Nie bez powodu określiłam Portret kobiety w ogniu mianem \”obrazu\”, każdy kadr filmu przypomina bowiem dzieło prawdziwego mistrza pędzla. Tu znaczenie ma każda gra światła, dobór kolorystyki, perspektywy czy rodzaju ujęcia.
Portret kobiety w ogniu to jednak nie tylko kolejna opowieść o przebudzeniu lesbijskich skłonności, narodzinach jednopłciowej fascynacji i miłości niemożliwej. To także historia o nowej Utopii, opartej na zasadach matriarchatu, w którym obdarzone twórczą energią kobiety stanowią siłę sprawczą. W położonej na odludziu rezydencji kochająca literaturę Héloďse, utalentowana malarsko Marianne i niezwykle zdolna hafciarka Sophie budują mikroświat, w którym sztuka i siostrzeństwo stanowią największe wartości. Otaczają je kobiety ze wsi – wiedźmy obdarzone niemal pierwotną mądrością, celebrujące wiedzę i kobiecość w blasku ognia. Przy czym nie, Portret kobiety w ogniu nie jest toporną feministyczną agitką – to po prostu świat pokazany oczami kobiet. Świat, który zawsze, niezależnie od epoki, próbuje wtłaczać pierwotną kobiecą energię w sztywne gorsety społecznych oczekiwań. Marianne nie może pozwolić sobie na taką swobodę artystyczną jak jej męscy koledzy po fachu, Hélo\’se zmuszona jest do realizowania oczekiwań matki i podążania najbardziej odpowiednią dla kobiety drogą małżeństwa i macierzyństwa, Sophie natomiast musi pozbyć się owocu swej namiętnej natury, by nie stracić reputacji.
Portret kobiety w ogniu to film kostiumowy, w odróżnieniu od większości tego rodzaju produkcji, nie oszałamiający jednak widza scenograficznym przepychem. Bohaterki noszą na przemian raptem po dwie, w dodatku mało strojne suknie, a rezydencja matki Hélo\’se bardziej przypomina muzeum niż dom XVIII-wiecznych arystokratów. Fabuła filmu ograniczona została do dwóch pomieszczeń: tymczasowej sypialni Marianne oraz kuchni – obu urządzonych z niemal ascetycznym pietyzmem. To nie przypadek, ani tym bardziej skromne możliwości finansowe francuskich filmowców, dzięki temu zabiegowi dom staje się bowiem symbolem zniewolenia kobiet. Dwa skromne pomieszczenia to klatka tłamsząca potrzeby, pragnienia i marzenia zamieszkujących je kobiet, a klaustrofobiczny efekt potęguje zderzenie tych ujęć z obrazami otwartego morza przestronnej plaży, symbolizujących wolność i nieograniczone możliwości.
Céline Sciamma nie boi się długich ujęć, dodatkowo podkreślających poetyckość jej filmu. Nie wiem, czy młody, wychowany na szybkim montażu rodem z MTV, widz będzie w stanie wytrzymać końcową scenę z Hélo\’se w centrum kadru, dla mnie jednak jest ona majstersztykiem i kwintesencją piękna sztuki filmowej. W dużej mierze jest to zasługa Adčle Haenel, która charyzmą i talentem zdołała utrzymać niesłabnącą uwagę odbiorcy i wywołać w nim bliskie euforii emocje. Bo też trzeba podkreślić, że sukces przedsięwzięcia jakim jest Portret kobiety w ogniu to tylko w części efekt talentu Céline Sciammy – równie wielkie znaczenie ma doskonałe aktorstwo Adčle Haenel i Noémie Merlant. Tym bardziej godne podziwu, że ograniczone przede wszystkim do pozawerbalnych środków wyrazu artystycznego. Dla takich artystów chodzi się do kina, takich chce się oglądać i podziwiać.
A czym jest tytułowy ogień? Fizyczną namiętnością łączącą Hélo\’se i Marianne? Twórczą energią artystów, czy może pragnieniem wolności i autokreacji spalającym ludzi wybijających się poza przeciętność? Odpowiedzi na to pytanie widz musi poszukać samodzielnie, przy czym żadna nie będzie niewłaściwa. Jak przystało na prawdziwe dzieło sztuki, Portret kobiety w ogniu pozostawia bowiem odbiorcy dużą swobodę interpretacji.
Blanka Katarzyna Dżugaj