Trochę się już starzeję i szkoda mi czasu na książki, które mi nie podeszły. Jeszcze kilka lat temu kończyłam książki pomimo bólu, a serie też starałam się doczytać. Teraz już mam mniejsze ciśnienie, staram się pamiętać, żeby nie kupować hurtem całych serii, ale najpierw sprawdzić jeden tom i dopiero dalej się rzucać. Kilka miesięcy tak kupiłam Ogród Zuzanny, nie siadła mi ta książka, więc pozostałe tomy odpuściłam, trochę z ciekawości sięgnęłam po ten sam autorki duet, czyli Galopem po szczęście. Trochę się bałam, co będzie jak też mi się nie spodoba, zwłaszcza że reszcie świata poprzednia seria się spodobała, podeszłam do książki z duszą na ramieniu i zaczęłam czytać.
Baśka z córką po latach życia w Warszawie wraca do rodzinnej miejscowości. Zaczyna życie od nowa, jest po rozwodzie, odcina się od poprzedniego życia. Nie wiemy, co się stało, ale też autorki nie poświęcają temu wiele miejsca, nie nadymają balonu tajemnicy i moim zdaniem dobrze, bo czytelnik nie ma oczekiwań, a gdy tajemnica się wyjaśnia, jest to i ciekawe i świetnie trzyma w napięciu. Znajdujemy się więc w Jędrzejowie Podlaskim, miasteczku ze słynną stadniną, którą zarządza ojciec Baśki. Poznajemy okolicę, która jest barwnym miejscem, mieszkają w nim ludzie z problemami, przeżywają swoje radości, duszą w sobie troski. Jak to na Podlasiu mamy wielonarodowość, wielokulturowość prawosławnych i katolików, którzy starają się w zgodzie egzystować. Już sama rodzina Baśki dostarczyłaby nam wielu wzruszeń, ale autorki nie koncentrują się tylko na tym wątku, dzięki czemu powstaje po prostu barwna powieść obyczajowa.
Jak Ogród Zuzanny mnie znudził, nie porwały mnie żarty ani fabuła, tak Galopem po szczęście jest książką, która skradła mi serce. Po pierwsze powieść świetnie pokazuje z pozoru zgraną rodzinę, która w środku pełna jest zawiedzionych nadziei, zazdrości i niekochania. Rodzina, w której każdy ma poczucie krzywdy, poczucie, że ta druga osoba miała lepiej, niewypowiedziane pretensje rosną i zatruwają ten krajobraz, buzują pod skórą, aż w końcu znajdują ujście, co zwykle kończy się źle. Mamy tu kilka wątków i każdy z nich w osobny sposób czytelnika angażuje, zwykle przy aż tak wielowątkowych powieściach, któryś z wątków, jest traktowany bardziej po macoszemu i czytelnik ledwo prześlizguje się po akapitach, w tej powieści wyjątkowo tak nie miałam. Mało tego, był moment, gdy normalnie i żywcem płakałam. Bardzo mi się ta książka spodobała, przeczytałam ją w jeden dzień, korzystając z wolnej soboty. Jeśli znacie inne książki takie obyczajowe, niespieszne w dobrym stylu, podzielcie się tytułem!
Katarzyna Mastalerczyk