Lepsze jest wrogiem dobrego, a Stara historia. Nowa wersja stanowi podręcznikowy wręcz przykład prawdziwości tego stwierdzenia. Opowieść tę Jonathan Littell przedstawił czytelnikom po raz pierwszy już w 2012 roku, tyle że w formie opowiadania, a nie powieści. Pierwotnej wersji nie czytałam, nie mam jednak wątpliwości, że mogła się odbiorcom podobać, potencjału jej bowiem nie brakowało. Czas pokazał jednak, że to, co dobrze funkcjonuje w krótkiej formie noweli lub opowiadania, niekoniecznie sprawdza się w rozbudowanej postaci powieści – Stara historia. Nowa wersja okazała się książką niemiłosiernie wręcz nudną i powierzchowną, Jonathan Littell natomiast, na polu literatury pięknej przynajmniej, pozostał autorem jednego dzieła.
Gdzie tkwił wspomniany potencjał? Zarówno w formie, jak i w treści. Jonathan Littell podzielił swoją najnowszą powieść na siedem rozdziałów, z których każdy zbudowany jest ze stałych, powtarzających się elementów. Początek zawsze związany jest z pływalnią, z której enigmatyczny bohater przechodzi do domu zamieszkanego przez dziwaczne postacie, wśród których zazwyczaj znajduje się kobieta i dziecko. Ustawicznie powielanych czynności jest zresztą więcej, z zamawianiem jedzenia, drzemką, i lubieżnym seksem na czele. Bohater nieustannie przechodzi z jednego pomieszczenia do drugiego, przy czym każde z nich stanowi odrębny mikrokosmos, w którym rzeczywistość miesza się z mroczną senną fantazją. Nie jest to jednak droga wiodąca wprost i prowadząca do konkretnego celu, wędrówka bohatera przypomina raczej krążenie w kółko w jakiejś bliżej nie zidentyfikowanej pętli czasoprzestrzennej. Metafora bezsensowności ludzkiej egzystencji, złożonej z powtarzających się czynności i wciąż na nowo odtwarzanych emocji, jest nader czytelna i łatwa do przyjęcia – przynajmniej na początkowym etapie powieści, z czasem staje się bowiem równie nużąca jak pozostałe elementy Starej historii.
Bohater nieustannie się zmienia – bywa dzieckiem i osobą dorosłą, ofiarą przemocy oraz jej sprawcą, raz jest mężczyzną, raz kobietą, innym jeszcze razem zdaje się reprezentować tzw. trzecią płeć. Permanentne zacieranie granic między płciami, mieszanie tego, co potocznie rozumiane jest jako męskie lub kobiece, niwelowanie różnic w rolach społecznych wynikających z biologicznych uwarunkowań przy jednoczesnym zainteresowaniu autora przemocą zdają się prowadzić do intrygującej konstatacji nad mroczną stroną ludzkiej natury. Poprzez seksualną i moralną nieoczywistość bohatera Jonathan Littel zdaje się sugerować, że w każdym człowieku tkwią różnie duże pokłady dobra, jak i zła, a to które z nich dojdą do głosu zależy od osobowości, indywidualnych doświadczeń życiowych i prób, jakim zostanie on poddany, z naciskiem raczej na okoliczności niezależne od ludzkiej woli. Bez wątpienia, pisząc Starą historię autor pozostawał pod wpływem własnych obserwacji i przeżyć z czasów pracy w charakterze reportera wojennego w Syrii oraz uczestnika misji humanitarnych w Rwandzie, co nadaje książce wyjątkowego autentyzmu i dramatyzmu. Niestety, rozważania nad walką dobra i zła w duszy człowieka, potencjalnie intrygujące dzięki nowatorskiej formule ich przedstawienia, zostały utopione w zalewie seksualnych wydzielin.
Nie mam problemu z pornografią w literaturze, nawet jeśli nie prowadzi ona do czegoś więcej niż opisy kolejnych seksualnych wyczynów bohaterów. Erotyków nie czytam, rozumiem jednak, że czytelnicy mogą szukać w nich tego, do czego pornografia została stworzona, czyli erotycznej podniety. Stara historia. Nowa wersja mogła stać się dla współczesnego człowieka tym, czym dla osiemnastowiecznego czytelnika były dzieła słynnego markiza de Sade, choć dziś zaszokowanie odbiorcy jest znacznie trudniejsze niż dwieście lat temu. Mogła, ale niestety, nie stanie się. Dlaczego? Cóż, nie bez przyczyny w 2009 roku Jonathan Littell został laureatem nagrody przyznawanej autorom najgorszej sceny erotycznej w literaturze. Moglibyście powiedzieć, że dziesięć lat to wystarczająco dużo czasu, by poprawić warsztat w tym zakresie, i bez wątpienia mielibyście rację, francuskiemu pisarzowi ta sztuka się jednak nie udała. Seks w Starej historii opisany jest równie fatalnie jak w Łaskawych – raczej odpycha niż podnieca, a po kilkudziesięciu stronach zaczyna zwyczajnie nużyć, co dla powieści pornograficznej jest chyba gwoździem do trumny. Tak jak wspomniałam, nie mam problemu z pornografią dla samej pornografii, znacznie gorzej przyjmuję jednak tanie, kiepsko opisane porno mające imitować wielką literaturę i intelektualną głębię. Stara historia. Nowa wersja to powieść, przy której długo zastanawiałam się, czy czytam arcydzieło, czy przeciętniaka – dałam sobie spokój z tymi rozważaniami mniej więcej w połowie uznając, że nowa powieść Jonathana Littella to niesmaczny żart autora i poważny wypadek przy pracy. Oby za dziesięć lat pisarz zaserwował czytelnikom powieść na znacznie wyższym poziomie.
Blanka Katarzyna Dżugaj