Pierwszy z nich ? Luminea ? zamieszkuje żółtą strefę. Jego przedstawiciele mają żółte tęczówki, a ich dłonie porasta coś na kształt płytek tarczowych ciągnących się aż do przedramion. Pomiędzy nimi widać przebłyski fluorescencyjnej substancji, również o żółtym zabarwieniu. Kolejny z typów ? Warrhea ? ma zielone tęczówki. Zasiedla zieloną strefę. Ciało ich przedstawicieli w większym stopiu pokrywa coś na kształt elementów pancerza. Rozsiane są nierównomiernie po ciałach zakażonych, u każdego w innej pozycji. Jednak głównie skupiają się w okolicach ramion i bioder. Zbudowane są z materiału innego niż u Luminea. Jest o wiele twardszy i wytrzymalaszy. Ostatni typ to Revitea ? z czerwonymi tęczówkami i bez pancerzy. Ich cechą charakterystyczną są zgrubienia skóry występujące wokół oczu i czasami w innych miejscach ciała. Wiadomo, że służą głównie do osłaniania żył oraz naczyń krwionośnych znajdujących się nienaturalnie blisko powierzchni skóry.*
Kiedy decydowałam się na przeczytanie Domu z niebieskiego szkła autorstwa Anny Lubczyk, byłam naprawdę podekscytowana perspektywą zagłębienia się w tę książkę. Któż bowiem nie lubi klimatów postapokaliptycznych okraszonych wirusem, dającym nieśmiertelność i jednocześnie wyciągającym na światło dzienne najgorszą z ludzkich cech – strach przed innością. Ponadto powieść wydawała się wpasowywać w aktualne klimaty kwarantanny i ogólnoświatowego poruszenia. Pierwszy zgrzyt nastąpił, kiedy dostałam książkę w swoje łapki. Wydawała mi się strasznie krótka (co w późniejszym czasie okazało się jednak zaletą) jak na książkę o takiej tematyce. Nie zrażałam się jednak, w końcu nie każde dzieło sztuki musi mieć długość tomu od encyklopedii prawda? Niestety, im dalej w las, tym więcej drzew, a Dom z niebieskiego szkła jest żywym przykładem na to, że dobry pomysł na fabułę to jeszcze nie wszystko.
Zacznijmy jednak od początku. Książka zaczyna się w momencie ostatniego wykładu jednego z profesorów na współczesnym uniwersytecie dotyczącym historii obecnego świata. Profesor z racji tego, że wykryto u niego wirusa, zostaje przeniesiony do strefy dla zarażonych. Na tym wykładzie również poznajemy głównego bohatera – Davida, który bardzo szybko okazuje się zarażonym. Razem z Davidem przechodzimy przez nudy proces przeniesienia, by trafić to jednej ze stref i tam dołączyć do grupy anarchistów, próbujących powstrzymać nielegalne i często okrutne badania na zarażonych. Brzmi całkiem nieźle prawa? Mnie też się tak wydawało. Niestety fabuła jest poprowadzona w sposób chaotyczny, a proporcje między nudnymi wypełniaczami czasu czytelniczego a prawdziwą akcją są dość mocno zaburzone. Przez większą część powieści, autorka przedstawia nam przeniesienie i adaptacje chłopaka w nowej rzeczywistości, ale robi to tak nie udolnie, że i tak nie wiem, jaki był jej zamysł. Całość ciągnie się w nieskończoność, by w ostateczności skończyć się na 20 stronicowej akcji i zakończeniu, które sprawiło, że wybuchnęłam śmiechem. Nie dlatego, że było jakoś wyjątkowo szczęśliwe. Było po prostu żenujące. Ponadto coś jest bardzo nie tak z linią czasową w tej książce. Z jednej strony autorka sugeruje, że minęło już tyle czasu od wybuchu epidemii, że nie ma ludzi, którzy pamiętaliby czasu sprzed życia pod kopułą. Że nikt nie wie już, jaki w dotyku był prawdziwy papier i jak wyglądały dzikie zwierzęta. Natomiast kilka stron później jest wyraźnie napisane, że minęło dopiero 50 lat od wybuchu epidemii. No coś tu jest chyba nie tak.
Kolejnym gwoździem do trumny Domu z niebieskiego szkła jest sam główny bohater. David na początku wydaje się idealistą chcącym zbawić ludzkość. Chce wynaleźć lek i sprawić, że na świecie znowu nie będzie podziałów. Brzmi jak materiał na całkiem sensownego protagonistę. No cóż. Pewnie by taki był, gdyby miał jakikolwiek charakter. Niestety David jest nijaki, szary, nudny, równie dobrze mógłby być postacią drugo- lub trzecioplanową. Bo wtapia się w tło. Wiadomość o zachorowaniu nie wywołuje u niego żadnych większych emocji, rozstanie z rodziną wydają się dla niego naturalną koleją rzeczy, a kiedy odnajduje się już w nowym środowisku, zdaje się całkiem o nich zapominać, jakby nigdy nie istnieli. Nie ma w sobie za grosz empatii, co pokazuje sytuacja z Shien, która przeżywa załamanie nerwowe. Jednocześnie zdaje się, że autorka chciała zrobić z niego kogoś więcej. Niemożliwość sklasyfikowania go to któregokolwiek typu, miało z niego zrobić coś w rodzaju ?nad zarażonego?. Niestety, z marnym skutkiem.
Wiele rzeczy w Domu z niebieskiego szkła jest dla mnie niezrozumiałe. Poczynając od wprowadzania bohaterów, którzy nie dostają potem żadnego sensownego zakończenia ich wątku, jak choćby postać Shien czy Liady kończąc na samym zakończeniu, które w gruncie rzeczy niewiele wyjaśnia. Czy autorka zostawiała sobie furtkę dla drugiej części? Nie mam pojęcia i na pewno nie będę chciała po raz kolejny marnować czasu na tę historię. Czy książkę polecam? Jeśli ktoś naprawdę się nudzi i ma zbędnych kilka godzin życia to jak najbardziej. W innym przypadku będzie to tylko i wyłącznie marnowanie czasu, który można by poświęcić na sensowniejsze lektury. Jedynym plusem książki jest wspomniana już wcześniej jej długość – 218 stron to naprawdę nie dużo przy takim formacie oraz to, że czyta się ją w miarę szybko.
Paulina Cieślak