Od momentu, kiedy w 2013 roku wszedł na ekrany telewizorów serial Wikingowie, ci bezwzględni wojownicy przeżywają swój renesans. Zapanowała moda na gry planszowe (Najeźdźcy z północy), noszenie długich włosów z brodami i wszystko, co związane z tym tematem. Dla mnie jako historyka i zagorzałego fana folk metalu – nie było to żadne odkrycie, ale przyznam, że sam dałem porwać się temu nurtowi. Kiedy dostałem do ręki Furię Wikingów, wiedziałem, że nie będę do tego podchodził jak do książki historycznej, a raczej jak do ciekawej wariacji na ten temat. Czy autor wyszedł obronną ręką i czy udało mu się napisać interesującą opowieść? Odpowiedź znajdziecie poniżej.
Już w samym posłowiu autor zaznacza, że ta książka rządzi się swoimi prawami. Jako fan pewnych postaci zmienia chronologię wydarzeń, aby pokazać ulubieńców w książce. Na przykład w przypadku Ivara Bezkostnego, który nie urodził się jeszcze, kiedy Ragnar po raz pierwszy przybijał do brzegu Brytanii, a w książce płynie tam wraz z ojcem. Jak wcześniej napisałem, nie podchodziłem do tej pozycji, jako do źródła historycznego. Gdybym patrzył na książkę z perspektywy mediewisty, pewnie dostałbym zawału serca. Pomieszanie faktów, używanie słów, które nie pasują do realiów epoki i tym podobne zabiegi zdarzają się często. Nie zmienia to jednak faktu, że to jedna z lepszych książek, jakie wpadły ostatnio w moje recenzenckie łapki.
Fabuła jest dość prosta. Wikingowie, którym przewodzi Ragnar, pragną odkrywać nowe tereny pod swoje wyprawy łupieżcze. Tereny Słowian obfitują w groźnych wojowników, lecz nie są krainami zamożnymi, by kontynuować wyprawy na ich terytoria. Oczy krwawych łupieżców kierują się więc w stronę Brytanii. Jest to bowiem wyspa, na której stoją opływające w złoto świątynie niepilnowane przez kogokolwiek, kto mógłby zagrozić Ragnarowi i jego synom. Mieszkańcy Brytanii wierzą w Boga bez imienia, który dał się ukrzyżować ludziom, więc nie może się mierzyć z Thorem gromowładnym. Ivar syn Ragnara, dobitnie daje to do zrozumienia każdemu wyznawcy nowopoznanej wiary, pozostawiając za sobą stosy trupów.
Książka napisana jest łatwym i przystępnym językiem. Należy przede wszystkim zwrócić uwagę na to, jak autor opisuje sceny walki, a robi to perfekcyjnie. Czytając te opisy, czujemy wręcz, jakbyśmy byli zbryzgani krwią, a w uszach słyszymy chrzęst łamanych kości. Tempo akcji jest zawrotne, jakbyśmy pędzili z toporem w ręku ku Valhalli. Postacie są silnie zarysowane, ale od początku da się zauważyć, kto jest ulubieńcem autora. Ivar Bezkostny jest brutalny, szalony i spragniony krwi. Nie jest jednak głupcem, a wyrachowanym psychopatom, którego nie chcielibyście spotkać nawet w swoich snach. Reszta synów Ragnara też przedstawiona jest w sposób interesujący. Mamy więc tutaj Halfdana, będącego berserkiem, stojącego w cieniu kalekiego brata i wiele innych postaci. Najbardziej chyba jednak ubodło mnie to, jak autor potraktował Bjorna Żelaznobokiego, ale w natłoku wrażeń przymknąłem na to oko.
Podsumowując: Furia Wikingów to pozycja obowiązkowa dla fanów wojowników z północy. Dostaniemy tu solidną dawkę akcji i pozujemy się jakbyśmy stali w równym szeregu w murze tarcz. Na uwagę zasługuje też sposób przedstawienia wierzeń nordyckich. Autor pokazuje, że obok brutalności wojowników charakteryzują się oni wielkim poszanowaniem swojej religii.
Jak na debiut autorski Daniel Komorowski zawiesił sobie bardzo wysoką poprzeczkę i zdał egzamin perfekcyjnie. Jeżeli kolejne powieści kontynuujące Furii Wikingów będą na takim samym poziomie, to zyskamy jednego z najlepszych autorów piszących książki przygodowe w czasach wikingów.
Łukasz Szczygło