\”Zły Tyrmand\” Mariusza Urbanka to opowieść o Leopoldzie Tyrmandzie ze wspomnień jego polskich znajomych. Po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w roku 1992, obecne wydanie zostało poszerzone o nowe rozmowy i wątki. Ponieważ ksiażka powstawała w dużej części przed kilkudziesięciu laty, autorowi udało się porozmawiać z wieloma dziś już nieżyjącymi osobami. Przez karty książki przewijają się wypowiedzi takich osób jak Andrzej Miłosz, Stefan Kisielewski, czy Zygmunt Kałużyński, ale też byłe żony i sympatie Tyrmanda. Rozpiętość charakteru i temperatury relacji rozmówców z Tyrmandem jest wielce obiecująca.
Książa to specyficzna. Opisuje Leopolda Tyrmanda nie poprzez gładko płynący nurt jego biografii, a raczej poprzez fragmenty pamięci jego znajomych. To Tyrmand widziany przez różne osoby, z różnych perspektyw i \”przefiltrowany\” przez różne wrażliwości i temperamenty – zestawione z jego \”Dziennikiem 1954\”. Część przypisywanych mu cech potwierdza się w wielu opowieściach, część natomiast zmienia się wraz z paletą emocji i relacji między wspominającym a wspominanym. Czasem przez słowa opowiadającego przebija jakaś fałszywa nuta urazy, w opowieści innych czuć ogromną sympatię do Tyrmanda, rzadko obojętność. Z tego zagęszczenia głosów, wspomnień i opinii, wyłania się obraz całkiem ciekawy, obudowany nastrojami, jakie wzbudzał i jakie wzbudzać chciał.
\”Zły Tyrmand\” składa się z niewielkich punktów, zamykających w sobie jakiś kard, wspomnienie, relację, historię. W centrum każdego z nich zasiada Leopold Tyrmand, jednak świadkowie przeszłości opowiadają nie tylko Tyrmanda, ale też jego miejsce w pewnej rzeczywistości. I tak przy okazji opowieści o kolorowych skarpetkach pisarza buduje się wokół świat bikiniarzy i krawców pozbawionych fantazji, innym razem jazz i rozwiązłość okazuje się elementem buntu. Z szarości PRLu wyłania się coś interesującego, buzującego pod gładką powierzchnią, reprezentowanego wyraziściej przez takie barwne postaci jak Tyrmand czy Kisielewski. Ale i ta szara rzeczywistość – z jej niedostatkami wymuszającymi pomysłowość i wzmagającymi fantazję – jest tu tłem wyraźnym, odmalowanym w pewnym wielogłosie rozmówców autora.
Książkę czyta się dobrze, wręcz znakomicie. Ma swój klimat, jest napisana energicznie, w natłoku anegdot ale bez efekciarstwa. Tyrmand jest tu opowiedziany z wielu stron, niejednolicie, a jednak wyłania się portret o dość jednorodnym kręgosłupie. Portret interesujący choć wzbudzający mieszane uczucia. Poza wszystkim zaś książka jest przyjemną podróżą w czasie.
Iwona Ladzińska