Książek sportowych jest w Polsce sporo, ale książek żużlowych? Tyle, co kot napłakał. Jest to o tyle dziwne, że mówimy o dyscyplinie, w której Polska jest światową potęgą i o dyscyplinie, która cieszy się większą oglądalnością niż krajowe rozgrywki piłki nożnej. Dlatego bardzo mnie cieszy, że specjalizujące się w tematyce sportowej krakowskie wydawnictwo SQN wydało jakiś czas temu autobiografię trenera Marka Cieślaka, a teraz sięgnęło po książkę poświęconą trzykrotnemu mistrzowi świata, barwnemu Taiowi Woffindenowi.
Woffinden, niespełna trzydziestoletni reprezentant Wielkiej Brytanii (australijskiego pochodzenia), na fali własnej popularności już w tak młodym wieku napisał autobiografię w asyście brytyjskiego dziennikarza Petera Oakesa. Książka bardzo szybko po brytyjskiej premierze trafiła do polskiego tłumaczenia, ponieważ kojarzony ze Spartą Wrocław Woffinden to jeden z ulubieńców polskich kibiców. Reklama tej pozycji obiecuje \”brutalnie szczere\” wyznania trzykrotnego mistrza świata, którego mimo tytułów i nagród życie nie oszczędzało.
Zaczyna się bardzo obiecująco, ponieważ już w pierwszych rozdziałach żużlowiec opowiada ze szczegółami o śmierci ojca i czyni to faktycznie szczerze i bez owijania w bawełnę. Później także zdarzają się fragmenty mocne, wyraźnie szczerze i pisane bez marketingowego \”lukru\”. Tai wspomina o pierwszym sezonie w cyklu Grand Prix, kiedy zaangażował się w walkę o mistrzostwo świata mimo tego, że bliscy odradzali mu te starania. O tym, jak pogubił się na sportowej drodze. O tym, jak na nowo odnalazł siebie. O tatuażach.
Ta książka ma \”momenty\”, tym bardziej podkreślone, że jest naprawdę znakomicie przetłumaczona. Tłumacz, Tomasz Jastrzębski, czuje żużel i to widać, a także nie boi się potocznych i wulgarnych niekiedy sformułowań, co sprawia, że faktycznie narracja przypomina narrację Taia Woffindena. Niedźwiedzią przysługę tej autobiografii oddał \”autor pomocniczy\”, czyli Peter Oakes, który wyraźnie starał się uzupełnić historię pojedynczego żużlowca wyjaśnieniami i ciekawostkami. W efekcie momentami można natknąć się na ścianę niewiary: bo jak to tak, brytyjski żużlowiec o australijskich korzeniach tak interesuje się Polską, że nadal pamięta, dlaczego w kwietniu 2010 roku była żałoba narodowa? Przy okazji, dodajmy, wspomina raptem dwoma zdaniami o Sparcie Wrocław, klubie, który reprezentuje w polskiej lidze od dziewięciu lat. Szkoda tych wstawek, ponieważ są zbyt niezgrabnie wplecione w tekst i tak odróżniają się od reszty narracji, że wybijają z rytmu.
Gdyby \”Bez hamulców\” (swoją drogą – polski tytuł jest naprawdę niefortunny: nie dość, że banalny, to w środowisku żużlowym budzi nie najprzyjemniejsze skojarzenia) było powieścią, podsumowałabym ją krótko: książka dobra, tylko protagonista wyjątkowo antypatyczny. Ponieważ o ile kupiłam tę narrację i uważam, że dobrze się tę autobiografię czyta, o tyle sam Woffinden pokazuje się w tej \”brutalnie szczerej\” historii jako osoba wyjątkowo zarozumiała i zadufana w sobie. Wielokrotnie zachwyca się własną wielkością albo, co gorsza, umniejsza osiągnięciom rywali. Ale czy nie polecam tej książki fanom Brytyjczyka w obawie, że stracą dobre zdanie na jego temat? Po ocenach, które już widziałam – wątpię, by opinią fanów cokolwiek mogło zachwiać.
Joanna Krystyna Radosz