W latach 90. rozpoczął się prawdziwy boom na studiowanie, a ukończenie wyższej uczelni rzeczywiście dawało szansę na dobrą prace i – zwykle – stanowisko kierownicze. Za popytem poszła zatem podaż, a kolejne uczelnie otwierały swoje podwoje nie tylko dla studentów studiów dziennych, ale i zaocznych czy wieczorowych. Niczym grzyby po deszczu zaczęły też wyrastać uczelnie prywatne, zaś kadra zarządzająca tymi placówkami wyczuła w studentach prawdziwą żyłę złota. O ile w roku akademickim 1990/1991 studiowało w Polsce zaledwie 390 tys. osób, to przez kolejne 15 lat liczba ta wzrosła aż pięciokrotnie. Nagle każdy chciał mieć tytuł i ukończone studia wyższe, mimo iż z roku na rok, wraz ze zrostem liczby magistrów, ranga tego tytułu tak naprawdę malała. Doszło nawet do pewnego paradoksu, polegającego na studiowaniu dla samego tytułu, przy czym kierunek nie miał tu żadnego znaczenia, ważne, że po ukończeniu uczelni (i zapłaceniu) uzyskiwało się mgr przed nazwiskiem.
Ukończone studia zaczęły również mieć coraz mniejsze znaczenie dla wielu pracodawców. Niestety bowiem teoretyczna wiedza, w którą wyposażały swoich studentów (albo próbowały wyposażyć) miała się nijak do wymogów rynku pracy czy wykonywanego zawodu. I nagle okazało się, że coraz więcej osób tak naprawdę dyplom może sobie co najwyżej powiesić na ścianie, bowiem albo w pracy jest niepotrzebny, albo wykonywana praca jest daleko poniżej kwalifikacji. Zresztą po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej wiele osób wyjechało do pracy, i to pracy fizycznej, a żaden pracodawca o jakiekolwiek dokumenty nie pytał. Może właśnie dlatego w ostatnich latach uczelnie notują spadek liczby studentów, coraz więcej ludzi traktuje też studia jako niepotrzebny wydatek i stratę czasu, ewentualnie odsuwając decyzję o ich rozpoczęciu w czasie.
Jaka jest zatem prawda o studiach? Jedną z wersji studenckiego życia sprzedaje nam Jan Nowicki, absolwent politechniki, który dokładnie opisuje, jak wygląda studiowanie na państwowej uczelni. Ja swoją kończyłam wiele lat temu, a choć byli wykładowcy przymykający niekiedy oko na pewne niedobory wiedzy, to skala problemu, którą opisuje autor książki pt. \”Stracone pokolenia, czyli co robią studenci za Twoje pieniądze\”, jest zatrważająca. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Novae Res książka odsłania przed nami różnego rodzaju procedery- zarówno ze strony studentów, jak i profesorów. Okazuje się (jak twierdzi Nowicki), że \”chęć szczera\” może z każdego zrobić absolwenta studiów, przy czym owa chęć powinna być rozumiana nie jako nauka tylko spryt, brawura i upartość. Pragnienie ukończenia studiów mierzone jest tu liczbą poprawek i determinacją studenta, bynajmniej nie zmierzającą w kierunku ostatecznego zdobycia wiedzy, tylko zakombinowania. I choć autor właściwie nie pisze niczego odkrywczego, choć każdy zdaje sobie sprawę z tego, że niektórzy profesorowie skupiają się raczej na wygodnej posadzie, a nie na studentach i pragnieniu przekazania im swojej wiedzy, choć wszyscy wiedzą, że niektóre z utytułowanych głów na miano profesora nie zasługują, a już na pewno nie powinny uczyć, to jednak lektura książki budzi grozę. Szczególnie, że wielu z tych absolwentów zostanie lekarzami, projektować będzie drogi, domy, mosty itd. Zostaje w nas zatem realna obawa o bezpieczeństwo i… złość, że w ten sposób na publicznych uczelniach marnowane są pieniądze podatników, na ludzi, którzy w żaden sposób na tytuł nie zasługują.
Książka, która rozpoczyna się obroną pracy przez autora, zabiera nas w podróż w czasie, przez kolejne lata studiów. Nowicki dokładnie opisuje na czym koncentruje się uwaga większości studentów i niestety nie jest to nauka. Zdradza na również różne patenty na zdany egzamin, począwszy od znanego od lat i niestety w Polsce powszechnie akceptowalnego ściągania, po \”załatwienie\” zdania egzaminu za pośrednictwem członka rodziny profesora czy wysłanie na egzamin swojego \”zastępcy\”. Pisze o kupionych projektach, o profesorach, którzy nawet nie próbują udawać zainteresowania, a także o tym, kto tak naprawdę na takim podejściu do studiowania jest wygrany.
Lektura książki podzielona jest na kolejne semestry studiów, a choć po pewnym czasie opisy w jaki sposób zdać nawet nie zakuwając, zaczynają nużyć. Wszystko bowiem sprowadza się do konkluzji, że zdobywanie tytułu w taki sposób, jest tylko stratą czasu i pieniędzy. Jest tez testem na wytrwałość i cierpliwość studenta (i finansujących lejne poprawki rodziców). Mam nadzieję, że lektura skłoni przyszłych studentów do refleksji, a profesorów, do weryfikacji. Zarówno swojej wiedzy, umiejętności i podejścia, jak i sensu istnienia całego systemu oświaty w takiej formie, jaka jest obecnie.
Justyna Gul