Zasiadając do seansu \”Ślicznotek\”, byłam nastawiona na kino w stylu \”Burleski\” z 2010 r. w reż. Steve\’a Antina, pomimo iż wiedziałam, że zasiadam do komedii kryminalnej. Liczyłam jednak mimo to na dobrą zabawę w klimacie różnorakich zabawnych scen z muzyką klubową. Jednak to, co przyszło mi obejrzeć, nie do końca pokrywało się z moimi wyobrażeniami. Bo jak się okazało film ten i owszem komedią kryminalną jest, ale bazuje na wydarzeniach, które w przeszłości miały miejsce. Czy udało się w pewnym stopniu zrekonstruować przeszłość?
Nie od dziś wiadomo, że fakty trzeba umieć sprzedać. A by je dobrze sprzedać, trzeba je ładnie zapakować, by zwrócić uwagę tłumu. W przypadku \”Ślicznotek\” ta zasada się sprawdziła, bo o ile same fakty specjalnie mnie nie porwały, to sposób, w jaki zostały przedstawione, a właściwie opakowane już tak. Ogromnym plusem tegoż tytułu są bez wątpienia kostiumy prezentujące się na ciałach głównych bohaterek, które świetnie oddają modę z pierwszej dekady XXI wieku. Mitchellowi Traversowi udało się uchwycić ówczesnego ducha świata mody. Nie bez znaczenia jest także scenografia, która wpasowuje się w tamte realia na równym poziomie.
W filmie zaprezentowano realia klubów dla panów z naciskiem na bogaczy, wpływowych ówczesnego świata i gwiazd, które miały za uszami sporo. I to nie tylko sekretów. Jednak im bliżej połowy seansu byłam i im więcej gołych tyłków, cycków i tańców w otoczeniu fruwających banknotów widziałam, tym większe czułam znużenie prezentowanym materiałem. Choć zaznaczyć muszę, że pięćdziesięcioletnia Jennifer Lopez w kusych wdziankach, które więcej odsłaniały, niż zasłaniały, wykonująca dość wymowne ruchy i tańcząca na rurze – robi ogromne wrażenie. Niejedna dwudziestolatka chciałaby mieć takie wysportowane i zadbane ciało. Wracając jednak do treści…
Dopiero mniej więcej od połowy zaczyna się dziać to, co dla tego gatunku kluczowe, a mianowicie kryminalna komedia pełną gębą. Pojawia się ten dreszczyk ekscytacji, bo wreszcie coś się zaczyna dziań, Pani szaleją na całego i przytrafia im się wiele komicznych sytuacji. Czasem ciut… dramatycznych, ale ciągle zabawnych. Wówczas z przyjemnością i ciekawością zarazem kontynuowałam oglądanie, by z uśmiechem na twarzy wcisnąć czerwony krzyżyk odtwarzacza i pogratulować sobie dobrze wykorzystanego czasu w postaci 105 minut.
Gra aktorska prezentowała się równie dobrze, co \”druga część\” \”Ślicznotek\”. Aktorki wypadły naprawdę realistycznie. I nie mam na myśli tylko dialogów. Jestem pełna podziwu dla ich pracy z choreografem i wykonów na rurze – domyślać się tylko mogę, że dużo trudniejsze było właśnie owe \”pląsanie\” na klubowej scenie niżeli sceny, w których dominowały wypowiedzi i mowa cała. Ekspresja i emocje, jakimi raczą widzów są całkowicie naturalne. Każda z nich zaprezentowała swoją postać w taki sposób, że ma się wrażenie, że to prawda w czystej postaci, a nie gra aktorska.
Poza częścią rozrywkową film porusza także wątek obyczajowy, a dokładniej więzi między matkami a dzieci, tutaj córkami. Na przykładzie bohaterek ukazane jest, że dla swojej latorośli kobieta jest w stanie zrobić wszystko. Włącznie z pracą w klubie z tańcem na rurze, byleby zapewnić byt dziecku.
Na dosłownie kilka słów zasługuje soundtrack \”Śliczontek\”, który zawiera hity z 2007 roku i późniejsze, idealnie wpisując się w klimat fabuły.
Film Lorene Scafarii to interesująca komedia kryminalna, która kiedy musi, bawi, a kiedy nie przyprawia o ciut szybsze bicie serduszka. A przy okazji pozwala nacieszyć oczy… ciekawymi strojami… Byleby tylko \”Ślicznotki\” nie wpadły w niepowołane ręce dzieci i młodzieży poniżej lat 18.
Sabina Ślusarz