Reportaże o Rosji to na polskim rynku wydawniczym osobna kategoria. Z jednej strony sam reportaż to gatunek, w którym mówi się o tym, co niepokojące, analizuje się i wskazuje sytuacje alarmujące. Reportaże częściej niż pochwalać karcą, częściej niż informować – sygnalizują. Natomiast z drugiej strony o Rosji w Polsce przyjęło się pisać (i tłumaczyć) źle albo wcale. Większość tekstów poświęconych Rosji traktuje o tej mrocznej stronie wschodniego sąsiada. Reportaże o Rosji to zatem mrok do kwadratu i łatwo uderzyć w dobór tekstów do wydania pod konkretną tezę. A jak było z reportażami Jeleny Kostiuczenko zebranymi w tomie ?Przyszło nam tu żyć?? Czy to kolejny dowód na to, jak zła i nikczemna jest Rosja, czy po prostu selekcja dobrych tekstów dobrej reporterki?
O Jelenie Kostiuczenko zdążyłam się nasłuchać już dużo: że jest rusofobiczna, że jest gorliwą patriotką, że kocha swój kraj i się o niego martwi, że kocha tylko pieniądze, że jest nową Anną Politkowską, że chce być nową Anną Politkowską? Po lekturze \”Przyszło nam tu żyć\” uważam, że każda skrajna opinia jest przesadzona.
Przede wszystkim, ten tomik to seria znakomitych reportaży wcieleniowych. Autorka z pasją i zaangażowaniem wciela się w role: sprzątaczki, milicyjnej stażystki, kronikarki spisującej wspomnienia i \”sny\” rodzin – ofiar tragedii w Biesłanie. Hasło autentyczności i pozostawania w tle jest w stu procentach realizowane. Kostiuczenko nie pisze o sobie, tylko spisuje historie swoich bohaterów. Zagląda w szczeliny, analizuje, kreśli przejmujące obrazy, nie zawsze negatywne, za to nieodmiennie z nutą nadziei na inny, lepszy świat. Szuka w ludziach dobra, nawet w tych, którzy mówią \”wszyscy kłamią\”, \”wszyscy biorą łapówki\”. Jej dziennikarstwo nie jest antyrosyjskie ani prorosyjskie. Rosja jest po prostu terenem jej działania i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby Kostiuczenko pochodziła z Senegalu, Stanów Zjednoczonych albo Norwegii i tam działała, pisałaby tak samo, chociaż przecież nie o tym samym. Czasem jej teksty mogą się wydawać egzaltowane, udramatyzowane, z niepotrzebnym skupieniem na emocjach bohaterów – ale takie dziennikarstwo jest potrzebne i doskonale przemawia do czytelnika.
Czy autorka ocenia? Czasem. Jest tylko człowiekiem i nie może być obiektywna. Ale mnie w odkrywaniu Rosji i jej bolesnych zakamarków ten ton nie przeszkadza. Autentyczność narracji Kostiuczenko pozwala wraz z nią wcielać się w te wszystkie role, które na siebie przyjmuje, by dotrzeć do sedna. Co ważne, sedno nie jest żadną obiektywną prawdą, tylko jakimś widzeniem świata – i to Kostiuczenko też zaznacza.
Natomiast porównanie do Anny Politkowskiej ma rację bytu o tyle, że Kostiuczenko stara się Politkowską naśladować. Nie wypiera się zresztą tej inspiracji, wprost o niej pisze, wspominając początki fascynacji dziennikarstwem. We wcieleniówkach nie widać jednak bezczelności i braku taktu, czyli głównych wad dziennikarstwa Politkowskiej. We wcieleniówkach Kostiuczenko jest od swojej idolki zwyczajnie lepsza. Gorzej, że próbuje naśladować zamordowaną dziennikarkę także w reportażach wojennych czy też raczej – okołowojennych, ponieważ w przeciwieństwie do Politkowskiej Kostiuczenko na front się nie pcha. Gdy jednak pisze o wojnie, zaczyna prowadzić narrację chaotycznie, forsować swoje racje, szukać tej obiektywnej prawdy, której prawdopodobnie nie znajdzie. A to szkodzi. ?Pani mąż dobrowolnie poszedł pod obstrzał? to bodaj najsłabszy z zebranych w tomie tekstów: rekonstruujący prawdę na podstawie poszlak zamiast przedstawiania świata, czyli robienia tego, co autorce wychodzi najlepiej. Ale jest na to rada: czytać tylko reportaże wcieleniowe. Już dla nich samych warto po \”Przyszło nam tu żyć\” sięgnąć.
Na koniec słowo o tłumaczeniu. Zazwyczaj po prostu nie przeszkadza, nie jest ani wybitne, ani kulawe. Jedna rzecz jedynie mierzi mnie niezwykle: transliteracja imion, które spokojnie można by przetranskrybować. Sprawia ona, że książka dla odbiorcy nieznającego języka rosyjskiego może stać się nieczytelna i wręcz odrzucić obcością, skoro są w niej tacy bohaterowie jak Pawieł (a nie po prostu \”Paweł\”), Julija (zamiast \”Julii\”) czy Tatjana (a mogła być po prostu \”Tatiana\”). Czy to błąd? Nie, to decyzja translatorska, która jednak kłuje mnie w oczy.
Joanna Krystyna Radosz