Chociaż swego czasu mocno zraziłam się do twórczości polskich autorów, to jednak w pewnym momencie postanowiłam po raz kolejny przełamać złą passę. Po sporej dawce rozczarowań nadszedł moment, w którym znalazłam naprawdę perełki, które przekonały mnie o tym, że jednak istnieją w naszym kraju tacy pisarze, których twórczość mnie do siebie całkowicie przekonuje. Być może tych, którym jestem wierna, zliczę na palcach jednej ręki, ale jednak ten przełom sprawił, że nieco chętniej daję szansę kolejnym twórcom. A teraz padło na Piotra Kościelnego.
Zaginiona to jego najnowsza powieść, a z poprzednimi zupełnie nie miałam do czynienia. Ba! Napiszę więcej, nawet nigdy o nich nie słyszałam, choć teoretycznie oscylują one wokół interesującej mnie tematyki. Co mnie zatem skusiło w tej zapowiedzi? Wiecie, aż wstyd się chyba przyznać, ale zachowałam się jak typowa okładkowa sroka i dałam się skusić niesamowicie klimatycznej i mrocznej okładce, licząc na to, że chociaż w połowie odzwierciedla atmosferę i fabułę owej powieści. Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że jestem całkowicie rozczarowana. O ile oprawę graficzną uważam za naprawdę udaną, tak w środku pojawiły się już spore zgrzyty.
Z początku poznajemy policjanta, który boryka się z problemami małżeńskimi… Wiecie, znany schemat. On wiecznie zapracowany, wiecznie nie ma go w domu, żona znalazła sobie kochanka, ale nie sądziła, że mąż policjant to odkryje. Rozwód, rozpacz i alkohol – oto sposób topienia smutków przez śledczego, który teoretycznie gra tutaj istotną rolę. Żal patrzeć na człowieka, który ledwo trzeźwieje i trzyma się jeszcze na nogach. Jego przełożeniu doskonale to widzą, dlatego nawet nie przydzielają mu większych spraw, dlatego ten zaczyna działać na własną rękę – postanawia odnaleźć zaginioną dziewczynę chłopaka, który właśnie pojawił się na komisariacie, ale został zbyty.
Niejednokrotnie w trakcie lektury odnosiłam wrażenie, że wiele rzeczy dzieje się tutaj bez konkretnej przyczyny i powodu. Ot tak sobie, bez jakiejkolwiek głębi. \”Aaa, wezmę się za tę sprawę po pijaku, bo mam przeczucie\” – i tyle. Zachowanie bohaterów, zarówno tych bardziej zaangażowanych w dochodzenie, jak i tych bardziej pobocznych, było niejednokrotnie głupie, żałosne i nieprzemyślane. Dziecinne i infantylne. Całość wypadała zatem dosyć schematycznie, ale też nieco kulawo. Pijany policjant – norma. Psychopata porywający kobiety – druga norma. Zaaferowany chłopak – nic nowego.
Kreacja bohaterów do najlepszych nie należy, aczkolwiek muszę przyznać, że zakończenie historii niektórych z nich było dosyć zaskakujące. Tutaj uważam, że autor zrobił coś, co nie często spotyka się w podobnych klimatach. Niestety, to, co mogłoby mnie w tej historii urzec najbardziej – czyli postać psychopaty i zagłębienie się w jego metody działania, zrozumienie kierujących nim pobudek, jakieś mocne i makabryczne sceny… Tego tutaj zabrakło. Do tej pory nie wiem, co nim kierowało i po co robił to, co robił. Jakby też chwilami pewne wątki zostały po prostu nagle ucięte, bez żadnego wyjaśnienia. A makabra? Cóż, gorsze rzeczy spotkały w więzieniu niesłusznie oskarżonego człowieka niż tytułową zaginioną.
Właściwie jedynym, co tak mocno się tutaj uwidacznia jest smutek i żałość. Bohaterów non stop spotyka coś przykrego, że aż momentami jest tutaj zbyt dużo takiej goryczy. Zero nadziei. Książkę czyta się może i szybko, ale zdecydowanie brakuje tutaj budowania napięcia czy swoistej, mrocznej atmosfery. Niestety, ponownie z przykrością stwierdzam, że zawiodłam się na tej pozycji ? zdecydowanie spodziewałam się czegoś bardziej konkretnego, czegoś mocniejszego.
Magdalena Senderowicz