Mało jest książek, które opisują relacje wnuków i dziadków. A szkoda, bo mogą to być relację drogocenne, piękne i mające obu stronom naprawdę wiele do przekazania. Książka Wiktora Krajewskiego, bardzo zachęcała podjęciem tego tematu. Relacja chłopca i babci, ich życie, wpływ na siebie. Mogła to być piękna powieść, niestety po drodze coś poszło nie tak. Nie mówię nie, ale jednak jest w niej coś, co nie pozwala mi polecać tej książki dalej.
Mamy tutaj do czynienia z historią miłości chłopca, do babci Zofii. Każda sytuacja opisana tutaj jest z punktu widzenia chłopca. Jest on bezwarunkowo zakochany w babci, a czasem można odnieść wrażenie, że uzależniony. Zofia, to osoba piękna, dumna, zawsze elegancka. W każdym momencie ma do opowiedzenia ciekawą, a czasem i straszną historię, jednocześnie potrafi się odgryźć (dość boleśnie), a na dodatek okazuje się, że doskonała z niej kłamczucha. Cała reszta postaci: mama chłopca, dziadek Tadeusz, koledzy, przyjaciółki babci, rodzina, to tak naprawdę tło dla dwóch głównych bohaterów tego dramatu – Babci i wnuka. Owszem dramatu, dlatego że im dalej, tym bardziej wydaje się ta relacja pogmatwana.
To co w książce ciągle uwiera, a pod koniec okropnie męczy i denerwuje, to fakt że to wszystko opisuje dorosły mężczyzna, z perspektywy czasu. Mężczyzna, który nie może pogodzić ze śmiercią babci i ma jej za złe, że umarła. Swoją drogą to dość dramatyczne. Poniekąd też przerażające, że śmierć babci, nie pozwala mu ułożyć sobie życia i działa na niego tak bardzo niszcząco. Każdą wesołą, czasem wzruszającą historię związaną z Babcią, kwituje na końcu słowami, które sprowadzają się do jednego słowa – nienawidzę cię. W pewnej chwili czytając tę książkę, zastanawiam się czy tę historię aby na pewno opowiada nam dorosły mężczyzna. Bo często donosi się wrażenie, jakby to wciąż był siedmioletni chłopiec. Ta infantylność drażni.
Szkoda, że tak szybko wprowadzony w świat dorosłych chłopiec, nie wie że ludzie umierają, że dorośli mają prawo mieć swój świat, do którego dzieciom nie zawsze można wchodzić, że każdy ma swoje granice. I intymność. Że czasem nie można pytać. Czy babci trzeba mieć to za złe? Piszę to z punktu widzenia trzydziestoletniej kobiety – nie. A dlaczego? Może dlatego, że nie wszystko przeznaczone jest dla uszu wnuczka, co działo się w życiu babci. Poza tym, rozumiem że malutki chłopczyk może nie zdawać sobie sprawy i nie rozumieć do końca co to jest śmierć. Ale piętnastolatek już chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę i już wie, że słowa babci \”nigdy nie umrę\” można traktować raczej z przymrużeniem oka. Trudno czytać tę książkę, zwłaszcza że z każdą kolejną stroną pojawia się coraz większy niesmak. Nie do babci, ale do chłopca. Jakby jego rozwój zatrzymał się nagle i nie chciał ruszyć dalej. Nie każdemu z nas trafił się dobry dom, ale czy to jest wymówka do braku zrozumienia? A przede wszystkim do zatrzymania się w dorastaniu? Zwłaszcza tym mentalnym, który większość spraw każde nam przemyśleć, przepracować, zmienić.
Szkoda. Bo to mogła być naprawdę świetna lektura. Nie omieszkałabym napisać, że warta czytania w szkole. Niemniej jednak – wieczne żale chłopca (mężczyzny?) okropnie psują przyjemność z czytania książki.
Karolina Guzik