Londyn, 12.09.1908 roku. Wczesnym rankiem Clementine Hozier wymyka się z domu swej wpływowej opiekunki, by ostatnie panieńskie chwile spędzić z matką i siostrą. Kilka godzin później, mając świadomość, że u boku wybitnego męża czeka ją ciekawa, lecz trudna przyszłość, staje na ślubnym kobiercu. Winstonowi Churchillowi ślubuje miłość i wierność małżeńską, sobie samej zaś to, że nigdy nie pozwoli się zepchnąć wyłącznie do roli żony przy mężu.
Do czterech razy sztuka, czyli ileż to razy miałam się zabrać za powieści Marie Benedict… Chęci nie brakowało, ale jakoś mi z autorką nie było po drodze – udało się dopiero przy okazji premiery jej czwartej wydanej w Polsce powieści. Po lekturze Pani Churchill wiem już, że znajomość z Marie Benedict przetrwa dłużej niż te 410 stron, a nawet będzie nadrabiana, mam bowiem w planach sięgnięcie po poprzednie wydane w Polsce powieści jej autorstwa. Nowa książka pisarki to fabularyzowana biografia Clementine Hozier, żony człowieka uznanego za najwybitniejszego Brytyjczyka wszech czasów, czyli Winstona Churchilla, i obejmująca okres od ślubu w 1908 roku do zakończenia II wojny światowej. I choć mam do Pani Churchill trochę zastrzeżeń, bez wątpienia jest to kolejna pozycja windująca powieść obyczajową w górę i zrywająca z romansowo-melodramatyczną konwencją tzw. literatury kobiecej.
Brawa należą się autorce przede wszystkim za kolejną próbę wyciągnięcia z cienia wyjątkowej kobiety, która miała pecha urodzić się o kilkadziesiąt lat za wcześnie. Kobiety, która śmiało przełamywała schematy, deptała stereotypy, i odegrała gigantyczną, a przecież zapomnianą przez dziejopisarzy, rolę we współczesnej historii – jeśli nie całej Europy, to z pewnością rodzimej Wielkiej Brytanii. Poślubiając Winstona Churchilla i przyjmując jego nazwisko, Clementine Hozier ani przez chwilę nie zamierzała wyzbyć się własnej osobowości i pragnień, i choć niejednokrotnie zmuszona była stawiać potrzeby męża ponad jej własne, nie rezygnowała ze swoich indywidualnych ambicji. Realizowała je po swojemu, naginając konwenanse, przekraczając granice i przecierając szlaki dla innych, równie jak ona odważnych kobiet. Marie Benedict dobrze tę walkę zobrazowała, dzięki czemu czytelnik dostaje w ręce niebanalną opowieść o niełatwej życiowej drodze i kobiecie, która może stanowić wspaniałą inspirację także dla współczesnych pań. Ogromnym plusem fabuły jest też mocno zaakcentowany wątek tabu macierzyństwa, wciąż niestety, niezwykle aktualny. Clementine Churchill kochała swoje dzieci i szczerze opłakiwała śmierć jednego z nich, nie była jednak w stanie dać się pochłonąć macierzyństwu w takim stopniu, w jakim oczekiwało społeczeństwo. Głośno nigdy tego nie powiedziała, bojąc się społecznego osądu, żyła więc w permanentnym poczuciu winy, rozdarta między społecznymi oczekiwaniami a pragnieniem samorealizacji. Wątek ten to balsam na dusze wszystkich współczesnych kobiet, którym trudno się przyznać, że rola matki jest dla nich rozczarowaniem i ograniczeniem.
Marie Benedict zgrabnie połączyła historię przez duże i małe \”h\” – tę wielką, w której jako nieformalna prawa ręka męża Clementine Churchill nie tylko stale uczestniczyła, ale i którą udawało jej się kształtować, oraz tę zwyczajną, domową, przez setki lat tworzoną przez kobiety i niedostrzeganą przez dziejopisarzy. Dobrze oddała wyjątkową relację łączącą państwa Churchill: wielką miłość połączoną z zawodowym partnerstwem, nieraz wystawianą na ciężkie próby, równie silną jednak jak charaktery obojga małżonków.
Co więc nie zagrało? Przede wszystkim sposób, w jaki Marie Benedict opowiada o życiu swojej bohaterki – owszem, Brytyjka ma świetny styl pisania i ewidentny dar prowadzenia narracji, w Pani Churchill brakuje jednak emocji. Autorka zachowała wobec swojej bohaterki dystans badacza lub biografa, wymieniającego kolejne fakty z życia swego bohatera, nie zagłębiającego się natomiast w jego emocje. A tych w codzienności Clementine Churchill musiało być mnóstwo: niezadowolenie z macierzyństwa, życie w ustawicznym poczuciu winy, strach przed odstawieniem na boczny tor, miłość do męża połączona ze zmęczeniem jego wygórowanymi oczekiwaniami i samolubnymi potrzebami…Wszystkie te uczucia, gwałtowne i niszczące, zostały zasygnalizowane z iście angielskim chłodem i dystansem, przez co Clementine Churchill wydaje się osobą mocno powierzchowną, co w połączeniu z ustawicznym podkreślaniem własnej wybitności daje obraz mocno negatywny. Nie, nie chodzi o to, że czytelnik nie polubi bohaterki – w literaturze nie jest to bynajmniej koniecznością, czasem nawet lepiej czyta się o postaciach budzących kontrowersje. Pani Churchill wykreowanej przez Marie Benedict brakuje po prost emocjonalnej głębi i psychologicznej wiarygodności.
A skoro już kręcę nosem, to pokręcę nim jeszcze nad polską wersją tytułu. Marie Benedict nadała swojej powieści tytuł Lady Clementine, w Polsce oddany jako Pani Churchill – takie tłumaczenie to nie tylko pójście na łatwiznę, ale też wypaczenie przesłania powieści. Bo Clementine Churchill, co brytyjska pisarka nader dobrze pokazała, była kimś znacznie więcej niż tylko panią Churchill – żoną przy mężu, którą definiuje wyłącznie jego nazwisko, przyjęte w momencie zamążpójścia. Przez całe, trwające ponad pół wieku małżeństwo, Clementine robiła wszystko, by wybić się ponad przypisaną jej przez płeć pozycję społeczną i poświęciła wiele dla realizacji tego celu, warto więc uszanować jej starania i marzenia. To, zresztą, nie koniec tłumaczeniowego niechlujstwa, przyklepanego przez niedbałą redakcję – powtarzające się w jednym zdaniu te same wyrazy mogą popsuć radość z czytania nie tylko pedantom językowym.
Czytać więc, czy nie czytać? – oto jest pytanie. A odpowiedź? Całkiem prosta: czytać, bo Pani Churchill, mimo bijącego z niej emocjonalnego chłodu, jest wciągającą i sprawnie napisaną książką, która może umilić kilka wakacyjnych wieczorów. A powieści przybliżających życie zapomnianych lub pominiętych przez historię kobiet wciąż nie ma zbyt wiele.
Blanka Katarzyna Dżugaj