W recenzji filmu pt. \”Arkansas\” napisałem, że uwielbiam filmy gangsterskie. Do moich ulubionych gatunków należą również produkcje fantasy i wojenne. Co więc sprowadziło mnie na tory recenzenckie komedii? Powiem krótko – nie cierpię komedii polskich, ale te bardziej ambitne, zwłaszcza francuskie, jak na przykład \”Za jakie grzechy, dobry Boże?\”, są idealne na jesienne wieczory. Dlatego zrobiłem sobie dużą porcję kakao, wszedłem pod koc i zacząłem seans. Czy warto poświęcić 92 minuty na obejrzenie tego filmu? Postaram się odpowiedzieć poniżej.
Sama fabuła przedstawia nam się następująco: zamknięty w szpitalu psychiatrycznym Léo Milan (Dany Boon) bezskutecznie próbuje przekonać lekarzy, że jest tajnym agentem o pseudonimie Lew. Doktor Romain (Philippe Katerine), jego terapeuta, nie traktuje tych zapewnień poważnie . Cierpiący na mitomanię pacjenci, którym wydaje się, że są kimś innym, to w końcu jego codzienność… Kiedy jednak narzeczona psychiatry zostaje w dramatycznych okolicznościach uprowadzona, lekarz nie ma wyjścia. Musi obdarzyć podopiecznego chociaż odrobiną zaufania i wraz z nim rusza tropem tajemniczych porywaczy.
Duet aktorski wypada zdecydowanie dobrze. Znany z takich filmów jak \”Zabójczy Rejs\”, \”Rodziny się nie wybiera\” czy \”Dusigrosz\” Boon jak zawsze daje z siebie wszystko. Philippe Katerine, dotąd nieznany mi z żadnego filmu, doskonale pasuje do roli nieudolnego i roztrzepanego doktora Romaina. Między dwoma głównymi bohaterami widać ekranową chemię, a dialogi wypadają naturalnie i dodają charakteru całej historii. Reszta aktorów drugoplanowych nie wyróżnia się jakimś wybitnym kunsztem aktorskim, ale niewiele można im zarzucić.
Jak pisałem wcześniej – komedie to nie jest mój konik, jednak tutaj naprawdę bardzo dobrze się bawiłem. Lekki i strawny humor, powoduje salwy śmiechu i pozostawia dobre wrażenie. Nie doświadczymy tu wulgarnych gagów czy irytujących scen takich jak kopulacja z szarlotką – jak w znanej komedii dla nastolatków. Całość jest spójna i miła dla oka.
Najciekawsze jednak reżyser zostawił na koniec – powiem szczerze, że zakończenie wprawiło mnie w niemałe osłupienie. Aż podniosłem się z kanapy, nie wierząc w to, co właściwie widzę. Nie będę wam spojlerował, ale gwarantuję, że będziecie totalnie zszokowani.
Podsumowując, \”Lew\” to po prostu dobra komedia, taka, którą z przyjemnością się obejrzy i która pozwoli się maksymalnie zrelaksować. Może nie wrócicie do niej po latach, ale na pewno nie będziecie żałować czasu spędzonego przed ekranem. Jeśli więc lubicie francuski humor, to zdecydowanie polecam.
Łukasz Szczygło