“Siedem czarnych mieczy” to książką, którą z jednej strony bardzo chciałam przeczytać, bo coraz częściej sięgam po cięższe powieści fantastyczne, a z drugiej trochę się jej obawiałam. Po premierze na jaw wyszły wszystkie grzechy autora, ale nie chciałam oceniać jego książki przez pryzmat czynów. Starałam się do tej historii podejść z czystą głową i chyba mi się to udało. Bo książka Sama Sykesa mi się spodobała.
Sal Kakofonia jest kobietą skrzywdzoną. Została zdradzona przez najbliższych i okradziona z magii. Podąża za nią jej sława i legendarna broń, bo tylko to jej pozostało. Kieruje nią żądza zemsty i to ona jest jej siłą napędową. Sal chcę dotrzeć do tych, którzy zdradzili ją w najokropniejszy sposób i pokazać im, co znaczy jej gniew. Czy jej się to uda?
“Siedem czarnych mieczy” to połączenie westernu i dark fantasy. Znajdziemy tutaj również nowoczesne technologie, co skutkuje ciekawym i dość innowacyjnym połączeniem, przynajmniej dla mnie, bo do tej pory nie miałam styczności z takim miksem gatunkowym. Z wielką ciekawością zagłębiałam się w świat wykreowany przez Sama Sykesa, a nie należy on do słodkich i łagodnych, oj nie. W książce dużo się dzieje – jest konflikt pomiędzy dwoma państwami, mrok wylewa się z niemal każdej strony, a krew leje się gęsto. Nie ma tutaj miejsca na bezinteresowną dobroć, bo nie jest to cecha, za którą można zostać nagrodzonym. W tym właśnie świecie żyje Sal. Kobieta z przeszłością, tajemnicza, cechująca się poczuciem humoru, co w kontraście z całą resztą daje dość (kolejne) ciekawe połączenie. Powiedziałabym, że w tej książce wszystko idealnie do siebie pasuje i tworzy spójną całość.
Sal jest bohaterką, do której długo musiałam się przekonywać. Autor zdecydował się przedstawić jej przeszłość we fragmentach, przez co dość długo w głowie budowałam sobie jej spójny obraz. Podobało mi się jej poczucie humoru, chociaż z początku wydawała się zbyt głośna, zbyt brutalna i przerysowana. Sal nie ma skrupułów – zabija, walczy, a zemsta, która nią kieruje, jest jej mocą napędową. Kobieta chcę zniszczyć tych, którzy ją skrzywdzili. Gdy pojawia się ktoś, kto jest jej zupełnym przeciwieństwem, wprawia to w lekką konsternację.
Wiem, że “Siedem czarnych mieczy” to dość spora lektura, ale gdy tylko rozpoczniemy lekturę, nie możemy się od niej oderwać. Autor nie bawi się w powolne rozwijanie akcji, raczej rzuca czytelnika na głęboką wodę. Chociaż czasami trudno zorientować się, o co chodzi, to im dalej w lekturę, tym jest lepiej. Nie przejmujcie się więc objętością, bo ona stanowi najmniejszy, a raczej znikomy, problem.
Jeżeli pojawi się drugi tom, to z wielką chęcią go przeczytam.
Katarzyna Krasoń