Nie wiem, jak dokładnie to działa, ale gdy zacznę od świetnej książki autora, to on będzie dla mnie geniuszem. Zawsze złapię się na jego nową książkę jak jakaś głupia żona z lat pięćdziesiątych, co uwierzy mężowi, że już więcej nie zdradzi. Jakieś trzynaście lat temu kupiłam sobie książkę “Katedra w Barcelonie” – to był bardzo hiszpański okres w moim życiu, intensywnie uczyłam się hiszpańskiego, kupowałam hiszpańskie książki, o ile pozwalało mi stypendium i rozważałam rzucenie wszystkiego i zostanie bezdomnym grajkiem przed budynkiem Kortezów Generalnych. Książka, chociaż ma swoich krytyków, mnie zachwyciła, to było opus magnum, solidny research, wycieczka w czasie, jest serial na Netflixie, ale powieść pokazywała człowieka w feudalnym świecie, marionetkę w rękach możnych. Była świetna, nawet mój Tata przeczytał i pożyczył ją połowie swoich znajomych. Od tego czasu, kupuję wszystko Falconesa, co się ukazuje. Niestety daremnie szukam tych uniesień i tego zaczytania. Może w każdym z nas jest materiał na jedną genialną książkę, tylko niektórzy piszą uparcie dalej. Jak będzie w przypadku “Malarza dusz”? To się okaże.
Przenosimy się do Barcelony, na początek wieku XX, miastem targają niepokoje społeczne, robotnicy zaczynają coraz wyraźniej walczyć o swoje prawa, stawiają odważne postulaty. Hiszpania boleśnie odczuła przegraną wojnę z końca wieku XIX, panuje bieda, ceny podstawowych produktów są niebotyczne, a i tak handlarze oszukują na wszystkim. Te narodziny proletariatu obserwujemy z perspektywy Dalmaua, katalońskiego artysty, który wyrasta w środowisku anarchistów, kocha anarchistę, ale jednak cała jego twórczość i rozwój zależą od elity. Toteż walczy z sobą i próbuje zadowolić każdą ze stron, co z definicji jest awykonalne.
Autor daje z siebie wiele, by oddać dramatyzm bohaterów, by pokazać zbierające się na hiszpańskim niebie chmury, które finalnie doprowadzą do bratobójczej wojny za kilkadziesiąt lat. Bardzo drobiazgowo odmalowane realia, ale w moim odczuciu zabrakło tej iskry, która przy okazji “Katedry” sprawiała, że czytelnik był w centrum wydarzeń, niemalże w nich uczestniczył, przeżywał dramaty z książki, tak jakby dotyczyły jego samego. Tutaj w moim odczuciu jesteśmy tylko obserwatorami. Mnie ta książka zmęczyła, uśpiła i o ile przeczytałam ją dosyć szybko, to jeszcze szybciej o niej zapomnę, bo nie wzbudziła we mnie większych emocji, a powinna, bo tematyka jest ewidentnie moja.
Katarzyna Mastalerczyk