Mam wrażenie, że coraz więcej fantastycznych gier ma bardzo cichą premierę. Gdyby nie szczęśliwy traf, a konkretnie propozycja recenzencka od MovieGames, prawdopodobnie nie trafiłabym na “The Beast Inside”, a tym samym – nie miałabym przyjemności zagrać w ten przepyszny horror. Oj, a byłoby czego żałować?
Historia zaczyna się od dość hardcorowej sceny, by następnie przerzucić gracza do wydarzeń sprzed tygodnia. Tutaj poznajemy Adama, kryptoanalityka CIA, który wraz z żoną przeprowadza się do całkiem sympatycznego domku na odludziu. Mężczyzna odnajduje na strychu tajemniczy stary dziennik, dzięki któremu przenosimy się do wydarzeń sprzed stu lat – oraz odkrywamy mroczne sekrety prowincji drugim bohaterem, Nicolasem, do którego ów pamiętnik należał. Tak w skrócie (i dość sporym uproszczeniu) prezentuje się fabuła “The Beast Inside”, w której niebezpieczeństwem są nie tylko przerażające zjawiska paranormalne, ale i? rosyjski wywiad!
Muszę przyznać, że rozgrywanie fabuły w dwóch płaszczyznach czasowych jest tutaj znakomicie przemyślane. Podczas gry Adamem jest przyjemnie jasno, panuje wręcz sielski klimacik (choć i tu pojawiają się krwawe sceny), ale i historia jest bardziej zagadkowa – i to dosłownie, bo rozwiązujemy m.in. szyfr Cezara czy też bawimy się z wiadomościami za pomocą enigmy. Nie są to łamigłówki super wymagające, ale miło się je rozwiązuje. Nie jest ich także jakoś za specjalnie dużo – ich ilość jest optymalna, a sama gra nie skupia się na ich rozgryzaniu – to bardziej satysfakcjonujący dodatek, idealnie wplątany w historię. I właśnie do niej na moment wrócimy, bo poza wspomnianymi szaradami, Adamem poszukujemy także brakujących stron oraz… KOGOŚ. A to wszystko za pomocą specjalnego urządzenia, które wykrywa, gdzie ktoś był chwilę wcześniej. Gra Nicolasem prezentuje się już inaczej – wszędzie panuje ciemność, musimy znajdować olej do lamp i zapałki (choć mogło być ich mniej, aby było strrraszniej i trudniej – na zasadzie oszczędnego używania), doświadczamy paranormalnych zjawisk, nachodzi nas dziwny człowiek w cylindrze i masce, spotykamy duchy, które chcą nas zabić, a i jumpscarów tu nie brakuje – a jednym z naszych celów jest odkrycie historii ojca, wcześniej mieszkającego w tym felernym domostwie. Ten kontrast jest fenomenalny – wcielenie się w Adama było chwilą wytchnienia po mrocznych przeżyciach w roli Nicolasa?
W kwestii fabularnej gra nie zawodzi, ale to nie jedyne jej atuty. Kapitalnie poznaje się te wydarzania z perspektywy pierwszej osoby – choćby ze wzgląd na fizykę przedmiotów – jeśli chcemy otworzyć szufladę, to musimy ją złapać i pociągnąć, podobnie wygląda sytuacja z przesuwaniem przedmiotów, choć tutaj można się zablokować, ciągnąć duże rzeczy (raz zablokowałam się w drabinie). Mechanizm otwierania zamków także nie jest skomplikowany, ale zdecydowanie sprawia satysfakcję. Szkoda tylko, że gdy rzuciło się czymś w okno, to nie tłukło się ono, ale nie uznałabym tego za wadę gry – wszak na nic nie wpływa (oczywiście, poza moim zamiłowaniem do destrukcji). “The Beast Inside” miło zaskakuje także pod względem aspektów wizualnych – całość jest dość enigmatyczna, lokacje bardzo dobrze skonstruowane, a widoki są przepiękne, szczególnie u Adama, bo u Nicolasa – no cóż – panują barwy ciemne oraz groteskowe i prawdziwe zatrważające istoty. Odrobinę mogłabym uczepić się tutaj animacji postaci, ponieważ nie są one najwyższych lotów, ale też nie psują frajdy z rozgrywki. No i dźwięk po prostu rozwala system, bo dostarcza nieziemskich doznań. U Adama nie odczuwa się go tak bardzo, ale wpisuje się w klimat, ale u Nicolasa – to już MAJSTERSZTYK! Od czasu do czasu słyszymy kroki, pojawiają się skrzypce w strasznym momencie i… no po prostu, niczym z najlepszych filmów grozy jest wyjęty i buduje nastrój najpyszniejszej grozy! Dubbing również z czystym sumieniem mogę nazwać udanym.
“The Beast Inside” to bardzo wciągający horror, stosunkowo intensywny, acz i – jak wspomniałam wcześniej – wybornie wyważony. Niektóre elementy wymagają skupienia się (szczególnie gdy ucieka się przed różnymi duchami), inne odrobiny logiki, w kolejnych można sielsko spacerować i cieszyć widok bajecznymi krajobrazami lub zalewać się potem w upiornej piwnicy. Długość gry również zadowala – przeszłam ją wokoło dziesięć godzin i myślę, że całość jest perfekcyjnie rozciągnięta w czasie, bo dłuższa zabawa mogłaby stać się już nużąca. Grę polecam przede wszystkim miłośnikom nietuzinkowych horrorów (w klimacie serii “Amnesia” oraz “Resident Evil 7”) oraz – po prostu – ciekawych historii przyprawionych grozą i zagadkami.
Justyna Dizzy Sikora